Gdyby irlandzki rząd mógł przenieść referendum na początek lipca, to chętnie by to zrobił. Bo wiele wskazuje, iż to, co będzie przedmiotem głosowania zostanie wkrótce zmienione. Mowa o nowym pakcie fiskalnym, zaakceptowanych przez przedstawicieli 25 rządów w końcu stycznia b.r. – dziecku Angeli Merkel i Nicholasa Sarkozy'ego, które już jest niechciane na europejskich salonach. Kilka dni temu nowy minister finansów Francji przyznał, iż jego kraj nie zaakceptuje paktu w obecnym kształcie, gdyż powinien on umiejętnie bilansować kwestie oszczędności i wspierania wzrostu gospodarczego. Po specjalnej telekonferencji europejskich polityków zwołanej przed szczytem G-8, rzecznik niemieckiego rządu przyznał, iż istnieje pewna zbieżność celów, co pokazuje, że Angela Merkel będzie musiała pójść na kompromisy dla „wspólnego, europejskiego dobra". Zresztą pozycja niemieckiej kanclerz mocno słabnie w kraju, a pewnym sygnałem jest fakt, iż przed szczytem G-8 prezydent Barack Obama rozmawiał głównie z włoskim premierem Mario Montim, czy też nowym francuskim prezydentem Francois Hollande'm. To pokazuje, które konie Amerykanie stawiają teraz w Europie...

Niemniej to, iż Irlandczycy będą tak naprawdę głosować nad tym, czy zgadzają się na kompromisową, francuską wersję paktu fiskalnego (chociaż oficjalnie możemy poznać ją dopiero po unijnym szczycie zaplanowanym na 28-29 czerwca) sprawia, iż jedno z głównych zagrożeń dla rynków znika. Według ostatnich sondaży na „tak" jest 37 proc., a przeciw 24 proc. W porównaniu z sondażami przeprowadzonymi w zimę spada liczba przeciwników (wcześniej było to 30-35 proc.), ale kosztem wzrostu liczby niezdecydowanych (aż 35 proc.). Niemniej można zrozumieć, że wśród przeciętnych zjadaczy chleba ostatnie wydarzenia w Europie i polityczne przepychanki, mogą budzić pewną dezorientację...

Odrzucenie czynnika irlandzkiego sprawia, iż motorem na najbliższe tygodnie pozostanie kwestia hiszpańska, oraz grecka. W tej drugiej okazuje się, iż sytuacja może się jeszcze diametralnie zmienić (ostatni sondaż faworyzujący reformatorską koalicję ND i PASOK), a w temacie Hiszpanii w krótkim okresie wiele zostało już powiedziane (ostatnie cięcia ratingów dla 4 regionów i 16 banków). Rynki mają, zatem miejsce do odbicia, które może potrwać nawet do połowy czerwca? Tak, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że chwilowo piłka znów jest po stronie decydentów, a Europejski Bank Centralny musi wykonać jakiś ruch podczas posiedzenia zaplanowanego na 6 czerwca. Jest jasne, że tylko ECB ma takie możliwości i fundusze, aby czasowo powstrzymać eskalację euro-kryzysu. Nie należy też zapominać, iż w „odwodzie" jest też FED, który 20 czerwca może zdecydować o kolejnym programie stymulacji gospodarki, jeżeli uzna, iż rozwój wypadków w Europie może stać się poważnym problemem także dla sytuacji w USA.

Potencjalne odreagowanie na rynkach powinno pomóc też złotemu, który ostatnio stracił na wartości bardziej, niż forint – ten paradoks wynika z faktu, iż na węgierskim rynku pozostało już niewielu zagranicznych inwestorów. Uaktywnienie się głównych zawodników – fizyczna interwencja banku BGK, a także „pomrukiwania" ze strony NBP – może sprawić, iż najbliższy tydzień upłynie pod znakiem odreagowania. Celem dla euro będą okolice 4,27-4,30 zł, a dla dolara 3,31-3,34 zł.

Sporządził: Marek Rogalski – główny analityk walutowy DM BOŚ