Dlatego nie zobaczyliśmy klasycznego odbicia po panicznej czwartkowej reakcji rodzimych graczy. Kapitał, który tak ochoczo jeszcze w ubiegłym tygodniu płynął na warszawską giełdę, w obliczu potencjalnego zagrożenia równie szybko z niej odpłynął. Zapewne przez jakiś czas, z uwagi na znaczący udział sektora bankowego w naszych indeksach, polska giełda może być postrzegana przez zagranicznych graczy jako miejsce podwyższonego ryzyka, co niestety nie wróży poprawy w krótkim terminie. Z tego względu raczej nie będzie nam dane skorzystać z dobrych nastrojów, jakie zapanowały na największych rozwiniętych parkietach, gdzie znów w najlepsze trwa hossa, o czym można było się przekonać podczas piątkowych notowań. Warszawska giełda wypadła znacznie słabiej niż większość europejskich rynków akcji, gdzie indeksy kontynuowały zwyżki z poprzedniej sesji. Tymczasem WIG20 zamknął się 0,6-proc. stratą, do czego w dużej mierze przyczyniła się wzmożona podaż akcji PKO BP, które były zdecydowanym liderem sesji, jeśli chodzi o obroty – sięgnęły blisko 500 mln zł. Akcje PKO potaniały o prawie 3 proc. Strona sprzedająca wciąż była aktywna na papierach pozostałych instytucji, choć w większości przypadków spadki wyhamowały. Na drugim biegunie, wśród drożejących walorów, znalazły się papiery spółek wydobywczych, paliwowych i energetycznych. Przecena dała się także we znaki posiadaczom papierów małych i średnich spółek. Mimo niesprzyjających nastrojów na rynku nie zabrakło walorów, na których inwestorzy mogli przyzwoicie zarobić. Najefektowniejszą, ponad 12-proc. zwyżkę zanotował Asbis. Z kolei listę spadkowiczów otwiera Solar, którego akcje potaniały o ponad 15 proc., korygując silne zwyżki z poprzednich sesji.
Złoty nie zanotował zmian w stosunku do euro. Jednocześnie kolejny dzień z rzędu wyraźnie tracił do dolara. W efekcie inwestorzy musieli płacić za amerykańską walutę najwięcej od ponad dwóch lat. Na koniec notowań euro kosztowało 4,31 zł, a dolar wyceniany był po 3,75 zł.