Zyskiwały też waluty państw rozwijających się i to wyraźnie mocniej, niż osłabił się w tym okresie dolar. W ramach trwającego od przeszło pięciu lat trendu bocznego cen akcji z rynków wschodzących kilkakrotnie mieliśmy już do czynienia ze wzrostem zainteresowania nimi, z którego potem nic nie wynikało – tak szybko, jak kapitał na emerging markets się pojawiał, tak prędko z nich znikał. Poprzednio tak wyraźną przewagę jak w ostatnich tygodniach rynki wschodzące miały nad dojrzałymi parkietami między wiosną a jesienią minionego roku. Choć była to najdłuższa odsłona dobrej passy emerging markets od 2010 r., to jednak nie zapoczątkowała trwałego zjawiska. I teraz też trudno wskazywać poważne argumenty za długotrwałością tej tendencji. Poza utrzymującym się dyskontem w wycenach walorów z państw rozwijających się i korzystnym średniookresowym nastawieniem do nich nie widać innych czynników wspierających ich siłę. Stan gospodarek nie jest dużo lepszy niż w innych częściach świata (globalny PMI w marcu miał blisko 55 pkt, podczas gdy ten dla emerging markets 51,6 pkt). W związku z chińskim spowolnieniem i perspektywą normalizacji polityki pieniężnej w USA wspierającą dolara nie zanosi się na zwyżkę towarów w kolejnych miesiącach.
Inaczej ten bilans wygląda w perspektywie kilku najbliższych tygodni. Towary wyglądają zachęcająco, zwłaszcza jeśli chodzi o paliwa. Dolar powinien kontynuować spadkową korektę, rozpoczętą w połowie marca, a kapitał może opuszczać Stany Zjednoczone w związku z oczekiwaniami na słabe wyniki spółek w I połowie tego roku i wyraźnym ochłodzeniem koniunktury gospodarczej (sprzedaż detaliczna i produkcja przemysłowa w ujęciu rocznym rosną najsłabiej od 2009 r.) i szukać innych miejsc do ulokowania się. Pytanie, czy to wystarczy jedynie do relatywnie lepszego zachowania emerging markets względem globalnych giełd, czy przyniesie bezwzględne zyski.
Inwestorzy przez ostatnie miesiące przyzwyczaili się do określonego status quo – słabych euro i jena, niskich cen surowców (faworyzujących spółki konsumpcyjne, które mają duży udział w globalnym indeksie cen akcji), a także do pomyślnych perspektyw amerykańskiej gospodarki i tamtejszych spółek. To się teraz zmienia i może sprowokować głębszą korektę na rynkach rozwiniętych. Ta zaś musiałaby się przełożyć na ochłodzenie nastrojów na emerging markets. Sytuacja WIG jest w obecnych warunkach prosta – po przebiciu ubiegłorocznej górki stanowi ona teraz bardzo silne wsparcie. Dopiero powrót poniżej niej będzie upoważniał do rozważań o wyraźniejszej korekcie także i u nas.