Ta ostatnia kwestia ma swoje pozytywne przełożenie na GPW, której przynależność do koszyka krajów rozwijających się jest ostatnio aż nadto widoczna. Sam rynek w Warszawie wkupił się nieco do łask również za sprawą deeskalacji napiętej sytuacji wokół nowej ekipy rządzącej czy jej poczynań. Plan realizacji obietnic wyborczych się wydłuża, by w końcu zapewne przejść modyfikacje, które uwzględnią ograniczone możliwości budżetu. Ucichł też temat przewalutowania kredytów walutowych, a pomoc dla górnictwa nie może przejść do implementacji.

Niejako synonimem końca męczącego procesu odbudowy wydaje się być przebicie psychologicznego poziomu 1900 pkt przez WIG20. Biorąc pod uwagę to, co rynek pokazał do tej pory (dwie bardzo udane sesje z powracającym kapitałem zagranicznym – 17 lutego i 3 marca) oraz wciąż widoczny potencjał do zwyżek w otoczeniu, wydaje się, że kontynuacja wzrostów jest jak najbardziej możliwa. Patrząc na konsekwentnie wyrysowaną i prowadzoną wspomnianą przed dwoma tygodniami formację podwójnego dna na Wall Street, nie można mówić o większym zaskoczeniu.

Można mieć jednak poczucie przeżywania déja vu wobec podobnych wydarzeń z II połowy 2015 r. Tak samo jak wtedy, teraz także wyceny stały się zbyt pesymistyczne wobec realnej koniunktury w globalnej gospodarce. Ta nie jest dobra i wciąż się pogarsza, ale z pewnością nie jest na tyle fatalna, by obwieszczać rychłe ryzyko recesji.

Pamiętać więc trzeba, że przeżywana minihossa stoi na glinianych nogach. Fundamenty rynku surowców się przecież nie zmieniły i wciąż mówimy o nadpodaży. Do tego każdy wzrost cen będzie zmniejszał presję do redukcji wydobycia, co konsekwentnie uniemożliwia zbilansowanie sił popytu i podaży. Z kolei lepsze dane i klimat inwestycyjny mogą onieśmielić Fed do kolejnej podwyżki stóp, która – podobnie jak ta z grudnia – wywołałaby wzrost turbulencji na parkietach.

Inwestorzy nie mogą też liczyć na sprzyjającą działalność innych banków centralnych. Rynek w ostatnim czasie podniósł się bowiem nie dzięki bankierom, ale wbrew ich działaniom. Dalsze eksperymentowanie z jeszcze większymi ujemnymi stopami owocuje coraz mniejszymi benefitami i rosnącymi kosztami. Wszystko to oznacza, że zwyżkami cieszyć się należy, póki one są, gdyż ciężko wróżyć im długoterminową trwałość.