W relatywnie krótkim czasie WIG urósł o 16 proc. od dołka, zaś ważny także dla GPW indeks rynków wschodzących zyskał ponad 20 proc. Wskaźniki techniczne typu RSI osiągnęły stan wykupienia, podczas gdy kilka tygodni wcześniej sygnalizowały wyprzedanie. O ile nieco ponad dwa miesiące temu WIG dotarł do ważnego poziomu wsparcia, o tyle ostatnio błyskawicznie zbliżył się do kluczowego oporu w okolicy 50 tys. pkt.
Skorygowanie się cen akcji po dynamicznych zwyżkach należy postrzegać jako zjawisko naturalne. W scenariuszu optymistycznym korekta będzie stanowiła jakże potrzebną chwilę wytchnienia przed kontynuacją trendu wzrostowego i sforsowaniem pułapu 50 tys. pkt. Oczywiście istnieje ryzyko negatywnego zaskoczenia w postaci powrotu ku styczniowemu dołkowi – tego nie da się wykluczyć.
Czy jest jakieś lekarstwo na tę krótkoterminową niepewność? Często cytowany przeze mnie mentor Warrena Buffetta Benjamin Graham pisał, że „istnieją dwa podejścia do nieznanej przyszłości: podejście oparte na prognozowaniu oraz podejście oparte na zabezpieczeniu się. (...) Ci, którzy koncentrują się na tym drugim sposobie, przywiązują szczególną wagę do ceny akcji".
W trakcie ostatniego dynamicznego odbicia wskaźnik ceny do prognozowanych zysków dużych spółek urósł z okolic niespełna 11,0 do niemal 13,0. Dla porównania w szczycie hossy sprzed roku P/E wynosił ok. 14,5. Na podobnych lub nieco wyższych poziomach kształtowały się też szczyty wskaźnika w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Tam warto było z reguły mocno redukować udział akcji. Z kolei od dołu wahania wskaźnika ograniczał pułap rzędu 8,0 – tam P/E dotarł w wyniku paniki w drugiej połowie 2011 r. To był poziom, przy którym warto było agresywnie „zapakować się" w akcje (niewiele niżej P/E zszedł też na przełomie lat 2008/2009).
Jakie są wnioski? Skoro w styczniowym dołku akcje były bardziej atrakcyjne (tańsze) niż po ostatnim odbiciu, to każde zejście w kierunku tamtego poziomu wycen może być powodem do akumulowania akcji. Do akumulowania, ale niekoniecznie wypełnienia nimi konserwatywnego portfela, bo do aż tak atrakcyjnych pułapów jak na jesieni 2011 r. bardzo daleka droga.