Czy indeks S&P 500, który startował z dwuletniego minimum na poziomie 1810,1 pkt i urósł o prawie 17 proc., jest w stanie pokonać opory, wybić się na nowe rekordy i rosnąć dalej? W teorii jest to możliwe. W praktyce zdarza się niezwykle rzadko. Tak rzadko, że spokojnie można zaryzykować tezę, że teraz się to nie zdarzy. Dlatego jest duże prawdopodobieństwo, że w tym roku ma szansę sprawdzić się znane giełdowe porzekadło z Wall Street: sell in May and go away. Zakłada ono sprzedaż akcji w maju i pozostanie poza rynkiem aż do jesieni.
Dla polskiego rynku akcji, który wprawdzie rozpoczął zwyżki miesiąc wcześniej niż amerykańskie indeksy, ale też już od prawie miesiąca ma problemy z ich kontynuacją (dla WIG20 barierą nie do przejścia jest psychologiczny poziom 2000 pkt), rozpoczęcie realizacji zysków na Wall Street będzie oznaczało dużą presję na sprzedaż akcji. Nie będzie to zresztą jedyny podażowy impuls. Po trzech miesiącach odbicia pogorszenia koniunktury można się spodziewać na rynkach surowcowych, a co się z tym wiąże, i na parkietach rynków wschodzących. Nie można też zapominać o czynnikach czysto lokalnych. Można darować sobie sezon wyników, ale nie sposób zignorować realnego zagrożenia obniżenia już w maju oceny wiarygodności kredytowej Polski przez Moody's, ryzyka politycznego czy wiszącej nad bankami tzw. ustawie frankowej o wciąż niesprecyzowanej treści i kosztach.
Pytanie o dalszą koniunkturę na globalnych rynkach akcji jest w zasadzie pytaniem o to, dokąd zmierza światowa gospodarka i jak będzie się kształtować polityka monetarna głównych banków. Wydarzenia z początku roku, a więc nawrót obaw o kondycję Chin oraz związane z tym załamanie na rynku surowcowym, przekonało ostatecznie rynki finansowe, że globalna gospodarka będzie jeszcze długo funkcjonować w środowisku niskich stóp procentowych. Pośrednio stało się to impulsem do ostatnich zwyżek na giełdach. Jeżeli to przekonanie się utrzyma, a jednocześnie nie pojawi się strach przed tym, że przedłużający się okres niskich stóp jest de facto zapowiedzią nadchodzącego globalnego kryzysu, to w kolejnych kwartałach światowe giełdy mogą jeszcze długo rosnąć. Niezbyt dynamicznie i przede wszystkim największe parkiety, ale po dłuższych lub krótszych korektach będą się kierować na północ. Najgorszym scenariuszem dla akcji będzie strach przed kryzysem i jednoczesny brak wiary w pomoc banków centralnych.