I nic nie wskazuje na to, żeby coś w tej materii miało się zmienić. Po brexitowym „szoku" i niespodziance wyborczej w USA politycy (oczywiście rękami obywateli) mogą zgotować inwestorom kolejne dawki mocnych wrażeń już w grudniu podczas referendum we Włoszech, a w kolejnych miesiącach także w trakcie wyborów we Francji, Niemczech czy Holandii.

Jak pokazała zaskakująca reakcja rynków na wygraną Donalda Trumpa, w tej nierównej walce (z polityką w tle) inwestorzy stoją na straconej pozycji, a przewidywanie zachowania się notowań różnych instrumentów czy też branż giełdowych zaczyna być loterią. Niestety, z obstawianiem „pewniaków", czyli spółek i sektorów, które zyskają na spełnieniu obietnic wyborczych np. w USA, może nie być dużo lepiej.

Trwająca od niespełna tygodnia euforia zakupów przedsiębiorstw i surowców mających skorzystać na planowanej ekspansji federalnych wydatków infrastrukturalnych przypomina mi nieco dzielnie skóry na niedźwiedziu, jakie na naszej giełdzie dokonało się w kwietniu 2007 r., zaraz po przyznaniu Polsce organizacji Euro 2012. Rozczarowanie przyszło bardzo szybko, ponieważ do rzeczywistego eldorado związanego z wydatkami publicznymi było jeszcze bardzo daleko. Na Wall Street może być podobnie, jeśli wyborcze podbijanie stawki (Hillary Clinton obiecała ćwierć biliona dolarów, więc Donald Trump lekką ręką rzucił dwa razy więcej) zostanie rozmyte, tak jak wiele innych obietnic, które (na szczęście) prezydent elekt już zdążył złagodzić. Dlatego, choć nie dziwię się inwestorom, którzy przystąpili do zamiany spółek technologicznych na banki i firmy infrastrukturalne, nie wierzę, że będzie to trwały trend. Jeśli hossa w USA ma potrwać jeszcze wiele miesięcy, a nie kilka tygodni, to w roli lidera wzrostów należy widzieć w dalszym ciągu spółki z indeksu Nasdaq, a nie sektor finansowy czy producentów stali.

W przypadku banków silne zwyżki tłumaczono złagodzeniem regulacji, ale moim zdaniem znacznie większe znaczenie miał i mieć będzie trend wzrostu stóp procentowych Fedu oraz rentowności „długich" obligacji skarbowych. Trend, który może i przyspieszył w reakcji na powyborczą fiskalną euforię, ale który i tak by wystąpił w dobie podnoszącej się z kolan inflacji.