Piątkowa sesja na warszawskiej giełdzie zaczęła się od przeceny. Nie było to jednak wielkim zaskoczeniem. Argumenty były bowiem po stronie niedźwiedzi.
Inwestorzy musieli przede wszystkim zmierzyć się z presją otoczenia. Spadkami zakończyła się bowiem nie tylko sesja na Wall Street. Mocna przecena dotknęła też rynek japoński. Jakby tego było mało, również tuż po rozpoczęciu notowań w Europie przyszły negatywne informacje. Miały one postać rozczarowujących odczytów PMI z głównych europejskich gospodarek. W tym otoczeniu spadki, jakie zagościły na starcie notowań na GPW, były więc zrozumiałe. Nie minęła godzina handlu, a indeks największych spółek tracił prawie 1 proc., przełamując tym samym psychologiczną barierę 2300 pkt. Jak się jednak później okazało, byki nie złożyły całkowicie broni.
Mijały kolejne godziny handlu, a popyt powoli, ale systematycznie odbudowywał pozycje. W połowie dnia WIG20 był już „tylko" 0,6 proc. na minusie. Byki miały jednak ochotę na więcej. Na godzinę przed zamknięciem handlu indeks największych spółek zameldował się nawet powyżej poziomu zamknięcia z czwartku. Wydawało się więc, że ostatnia prosta notowań upłynie pod znakiem zwyżek. Plan ten popsuli jednak Amerykanie. Ci do handlu przystępowali, również mając za sobą rozczarowujące odczyty wskaźników PMI. Kolor czerwony zagościł więc na Wall Street. To pokrzyżowało plany byków na warszawskim parkiecie. WIG20 pod koniec wykonał kolejny zwrot. Ostatecznie zamknął dzień spadkiem rzędu 0,3 proc. i do poniedziałkowej sesji przystąpi z poziomu 2303 pkt.
Nastroje rynkowe w zakończonym tygodniu były bardzo zmienne. Poniedziałek i wtorek przyniosły spadki. Z kolei w środę i czwartek byliśmy świadkami solidnego odbicia. Piątek to niewielki krok w tył. Patrząc jednak na stopę zwrotu za ostatnich pięć dni, można uznać, że tydzień był udany. WIG20 zyskał prawie 1 proc. To chyba jednak za mało, aby uwierzyć w św. Mikołaja. ¶