Od szczytów w lutym S&P 500 spadł o 29 proc., a DAX o 39 proc. Same te liczby już robią wrażenie, biorąc pod uwagę, że wszystko to stało się w trakcie zaledwie miesiąca. To, jak skrajne emocje rządzą w tej chwili rynkami, widać po wahaniach indeksów, gdy S&P 500 jednego dnia rośnie o 9 proc., by następnego zaliczyć drugą najgorszą sesję w historii, tracąc 12 proc. Panika, jaka pojawiła się wśród inwestorów, i ich gwałtowna ucieczka ku gotówce spowodowały, że traciły nie tylko ryzykowne akcje czy obligacje wysokodochodowe, ale także teoretycznie odporne na takie sytuacje złoto czy przede wszystkim bezpieczne obligacje skarbowe. Takie zachowanie rynku ostatni raz było widziane w trakcie załamania z 2008 r. Po pierwszej fali paniki na rynek powinna wrócić bardziej chłodna kalkulacja dotycząca faktycznego możliwego wpływu walki z epidemią. Na dziś widać, że w krótkim terminie czasowe zamrażanie gospodarek spowoduje załamanie popytu i mocne ograniczenie podaży oraz usług. Z drugiej strony skutki średnio- i długoterminowe mogą być złagodzone aktywną polityką monetarną i przede wszystkim fiskalną. Jest ona niezbędna, aby zapewnić firmom utrzymanie płynności oraz przede wszystkim uniknąć masowych zwolnień, które mogłyby na trwałe obniżyć popyt konsumentów. To, że wirusa można pokonać, pokazuje przykład Chin, gdzie w Wuhanie nie odnotowano nowego przypadku zachorowania, a aktywność gospodarcza kraju wraca powoli do normy.