Amerykański S&P 500 przeszedł w stan konsolidacji nieopodal okrągłego pułapu 3000 pkt, gdzie przy okazji przebiega obserwowana przez analityków technicznych 200-sesyjna średnia.
Koronnym argumentem sceptycznie nastawionych inwestorów i komentatorów jest to, że o ile rynki mocno odreagowały, o tyle „V-kształtne" odbicie w gospodarkach jest z kolei mało prawdopodobne. W tym tonie wypowiadał się ostatnio m.in. miliarder Stanley Druckenmiller, wg którego stosunek potencjalnego zysku do ryzyka na giełdach jest obecnie wyjątkowo niekorzystny.
Wśród niedźwiedzich argumentów przewija się też temat silnego wyskoku wskaźników ceny do prognozowanych zysków – nie tylko na skutek wzrostu notowań, ale też załamania prognoz zarobków korporacji. W przypadku S&P 500 forward P/E przekroczyło 20 i jest najwyżej od... 18 lat.
A jakie argumenty mają byki? Mówią o potężnej skali interwencji monetarno-fiskalnej. Ale to nie wszystko. Wiele wskaźników „sentymentu" jednoznacznie pokazuje, że tzw. pozycjonowanie ogółu inwestorów jest ciągle na bardzo niskim poziomie.
Innymi słowy, powszechna wydaje się ciągle niewiara w zwyżkę i obawy przed kolejną falą paniki. A jeśli dany scenariusz jest powszechnie obstawiany, to można się zastanawiać, na ile ma szanse na realizację...