Rynki wschodzące były faworytem wielu zarządzających na początku tego roku. Wskazywano m.in. na zwyżkujące notowania surowców oraz osłabienie dolara, które miały wspierać ich notowania. Niestety, rynki wschodzące nie dały w tym roku jeszcze wielu powodów do zadowolenia, jednak w ostatnim czasie zarządzający coraz częściej wskazują na potencjał do ich zwyżek.
Pozytywny impuls
W ostatnich miesiącach rynki wschodzące rozczarowywały. – Na początku roku spodziewano się, że akcje z tej grupy gospodarek przyniosą wyższe stopy zwrotu niż rynki dojrzałe. Wynikało to z oczekiwanego końca pandemii, a także przyspieszenia globalnego wzrostu, na którym zwykle najbardziej korzystają aktywa związane z wyższym ryzykiem – wspomina Jarosław Leśniczak, zarządzający portfelem, TFI PZU. Jak przyznaje, można wskazać kilka przyczyn tej słabości. Jedną z nich jest proces szczepień, który przebiega dużo wolniej niż w gospodarkach dojrzałych, przez co ożywienie gospodarcze jest powolniejsze i jednocześnie większa jest niepewność odnośnie do negatywnego wpływu kolejnych fal wirusa na gospodarkę.
– Ożywienie gospodarcze w krajach rozwijających się jest słabsze niż w najzamożniejszych gospodarkach jeszcze z jednego powodu. Wszystko przez skromniejsze możliwości stymulacji fiskalnej i monetarnej, jakimi dysponowały tamtejsze władze. Dodatkowo presja inflacji sprawiła, że banki centralne najszybciej przeszły do podwyżek stóp, co schłodziło koniunkturę, a obecnie wciąż nie widać szans na powrót do łagodzenia polityki – tłumaczy Leśniczak.
W ostatnim czasie doszły jeszcze spowolnienie oraz polityka większych regulacji w Chinach, których cykl koniunkturalny ma największy wpływ na gospodarki wielu krajów.