Przetarg, na skutek decyzji sądu, rozpisał w marcu Urząd Komunikacji Elektronicznej. Zgodnie z treścią ogłoszenia doradca miał zakończyć prace 11 grudnia. W przetargu wystartowały dwa konsorcja: Deloitte i Ernst & Young. Jak tłumaczy Piotr Dziubak, rzecznik UKE, taką samą wagę przypisano kryterium cenowemu jak merytorycznej zawartości oferty.
22 kwietnia otwarto oferty, a zwycięzcą przetargu zostało konsorcjum E&Y, które zdobyło więcej punktów. 6 lipca wpłynęło pierwsze odwołanie, a 29 lipca Krajowa Izba Odwoławcza unieważniła wybór oferty i nakazała urzędowi ponowne rozpisanie przetargu ze zmienionymi kryteriami. Za drugim razem UKE również wybrało konsorcjum E&Y, które otrzymało najwięcej punktów za merytoryczną część oferty, mimo że podyktowało wyższą cenę (1,59 mln zł) niż Deloitte (963,8 tys. zł), i 28 września sprawa ponownie trafiła do KIO.
Gra toczy się o kilkaset milionów złotych, których zwrotu domaga się TP. Prawo przewiduje, że operator może zwrócić się do UKE o dopłatę do kosztów ponoszonych na tzw. usługę powszechną (gwarantowany każdemu obywatelowi dostęp do podstawowych usług telekomunikacyjnych).
TP musi ją świadczyć nawet wtedy, kiedy nie ma szans na zyski. Wówczas w ponoszonych przez TP kosztach powinni partycypować także inni operatorzy, proporcjonalnie do udziału w rynku mierzonego przychodami. Do tej pory TP wystąpiła do UKE o dopłatę w wysokości 567 mln zł. Kwota ta dotyczy połowy 2006 i kolejnych dwóch lat. UKE nie przyznało spółce dopłaty i sprawa trafiła do sądu, który nakazał powołanie audytora mającego zbadać wyliczenia przedstawione przez TP.
Część operatorów – Polkomtel, Polska Telefonia Cyfrowa – tworzy rezerwy związane z ryzykiem udziału w finansowaniu usługi powszechnej. Nie robi tego natomiast Netia. W sprawozdaniu za III kwartał jej zarząd zapowiedział, że zaskarży wszelkie decyzje zatwierdzające dopłatę, o którą wnioskuje TP, obciążające wyniki spółki. Zarząd Netii uważa, że dane przedstawiane przez TP nie uzasadniają dopłaty.