Wygląda na to, że w grze zostają już tylko dwa warianty podatku, który – po wygranej Prawa i Sprawiedliwości – miałyby płacić instytucje finansowe.
Pierwszy to podatek od aktywów, z którego fundusze inwestycyjne zostały ostatecznie wykluczone. Na łamach „Parkietu" pisaliśmy wielokrotnie, że jego wprowadzenie w wersji z 2011 r. oznaczałoby koniec branży powierniczej.
Drugi to podatek od transakcji finansowych w wysokości 0,14 proc. od obrotu papierami wartościowymi i 0,07 proc. od obrotu instrumentami pochodnymi. Tę daninę fiskusowi miałyby płacić fundusze inwestycyjne – to one, a nie TFI, obracają pieniędzmi inwestorów. A skoro fundusze, to tak naprawdę ich uczestnicy.
Z naszych szacunków wynika, że na pokrycie nowych obciążeń wszystkie TFI musiałyby wyłożyć ok. 210 mln zł, a więc zdecydowanie mniej niż 585 mln zł możliwych w wariancie opodatkowania instytucji finansowych stawką 0,39 proc. od aktywów (przyjęliśmy, że aktywa funduszy podlegające opodatkowaniu wynoszą 150 mld zł).
Z jednej strony to dobra informacja dla klientów TFI. To fundusze agresywne, zarabiające najwięcej, najbardziej aktywnie handlują akcjami i obligacjami. W tym przypadku przełknięcie wyższych opłat za zarządzanie (podwyżka byłaby konieczna, żeby pokryć wyższe koszty) i w rezultacie niższych stóp zwrotu przyszłoby stosunkowo łatwo. Z kolei osiągające niższe stopy zwrotu i generujące mniejsze zyski dla TFI fundusze bezpieczne, co do zasady nie tak aktywne, nie poniosłyby wysokich kosztów w związku z nową daniną.