Jak podsumowałby pan wpływ pandemii na giełdę w Budapeszcie?
Giełda w Budapeszcie jest otwarta na międzynarodowych inwestorów, więc reakcja na naszym rynku była podobna jak na innych giełdach. Marzec 2020 r. był bardzo negatywnym miesiącem, w którym zmienność była bardzo duża, a nasz główny indeks spadł o ponad 30 proc., podobnie jak wiele zagranicznych benchmarków. Później doszło do uspokojenia nastrojów i po kilku miesiącach indeks zaczął powoli wspinać się w górę. Po drugie, aktywność inwestorów wzrosła. Nie chodzi tylko o zagranicznych inwestorów, którzy dywersyfikowali swoje portfolio i ograniczali ryzyko, ale również lokalni, w tym indywidualni, byli bardziej aktywni. Węgierskie spółki są w dobrej pozycji, są stabilne i po tych silnych spadkach wielu inwestorów zdecydowało się na wejście na rynek. Zostało otwartych dużo nowych kont maklerskich, dlatego uważam, że był to bardzo ciekawy okres.
Napływ inwestorów na rynek to trend światowy, przybyło ich w Polsce czy USA. Czy ci inwestorzy zostaną na rynku?
Myślę, że sytuacja w USA i na Węgrzech jest inna. Strategie naszych banków centralnych w odpowiedzi na kryzys były różne. W USA ludzie dostawali bezpośrednio pieniądze, z których część inwestowali na giełdzie. Na Węgrzech skupiono się mocniej na inwestycjach i utrzymaniu zatrudnienia. Ponadto wyższą aktywność odnotowano wśród osób, które już mniej więcej miały pojęcie o rynku kapitałowym, a nowi inwestorzy uważali, że to dobry moment na wejście na rynek. Ważne jest również to, że oszczędności Węgrów mocno wzrosły w ostatnich latach. Oznacza to, że coraz więcej osób ma możliwość inwestowania na giełdzie. Uważam więc, że w długim terminie liczba inwestorów na rynku będzie rosła.