Przychody z rynku carbon, czyli uprawnień do emisji dwutlenku węgla (CO2), będą w 2018 r. dużo wyższe (przy założeniu średniej ceny 16 euro/tonę), choć w ostatniej pięciolatce sprzedawano 2-, 5-krotnie więcej uprawnień. – To pokazuje skalę wzrostu cen uprawnień do emisji CO2 w ostatnich miesiącach – wskazują eksperci Krajowego Ośrodka Bilansowania i Zarządzania Emisjami (KOBIZE), który administruje unijnym systemem handlu uprawnieniami do emisji (EU ETS) w Polsce, rozlicza corocznie rodzime emisje ze znajdujących się w systemie instalacji i sprzedaje w imieniu rządu prawa do emisji w aukcjach (Polska robi to na niemieckiej giełdzie EEX). Otrzymujemy taką pulę darmowo – podobnie jak inne państwa członkowskie – teoretycznie po to, by szybciej i mniej boleśnie przechodzić na mniej emisyjne źródła wytwarzania.
Polityczny „rynek" dwutlenku
Potencjalnymi kupującymi prawa do emisji jest ok. 10,8 tys. instalacji przemysłowych z 31 krajów Europy (poza UE także z Norwegii, Islandii i Liechtensteinu). Wśród nich najwięcej jest elektrowni i ciepłowni, ale są też rafinerie, cementownie, huty szkła i metali, zakłady chemiczne czy operatorzy lotniczy. W Polsce jest 715 takich instalacji – więcej mają tylko Niemcy (ok. 1,8 tys.), Włosi (1,1 tys.), Francuzi (ponad 1 tys.), Estończycy i Brytyjczycy (odpowiednio ok. 970 i 960) oraz Szwedzi (ok. 730). Każda z nich musi się rozliczyć z poziomu emisji CO2 do końca marca za poprzedni rok. Niekiedy pozwolenia są przydzielane za darmo samym instalacjom. Dotyczy to głównie tych sektorów, gdzie istnieje ryzyko przeniesienia produkcji poza UE. Co do zasady w latach 2013–2020 (w tzw. trzecim okresie rozliczeniowym) takiego wsparcia nie mają producenci energii. Są jednak wyjątki, także w Polsce, jeśli udało się im wynegocjować mechanizmy ochronne na określony czas. Dlatego nasze spółki energetyczne – po spełnieniu pewnych warunków – dostają pewną darmową pulę, ale topniejącą z roku na rok.
System EU ETS ma bowiem stanowić finansowy bodziec dla przemysłu, by mniej zanieczyszczał. Uprawnienia zaś to swoisty podatek dla „trucicieli". – De facto system EU ETS nie ma nic wspólnego z wolnorynkowymi zasadami handlu. Polega raczej na sztucznym kreowaniu niskiej podaży uprawnień. Decyzje polityczne ostatnich lat pokazały determinację polityków i urzędników UE, często wbrew głosom takich krajów jak Polska. To mocny sygnał do niepokoju na rynku. Bo tylko wysokie ceny CO2 zmotywowałyby instalacje do ograniczenia emisji i stanowiłyby zachętę ekonomiczną do przejścia na inne paliwo – tłumaczy Wojciech Piskorski, niezależny konsultant wspierający uczestników w prawidłowym rozliczaniu uprawnień.
Lekka korekta, potem kontynuacja trendu
Choć zabiegów administracyjnego podbicia ceny dwutlenku węgla było co niemiara, to notowania długo nie chciały się dostosować do zakładanego przez unijnych urzędników pułapu – 25 euro/tonę. Ten próg został przebity dopiero 10 września br. – za prawo do emisji tony CO2 płacono wtedy 25,79 euro, czyli najwięcej od dziesięciu lat, kiedy wskutek kryzysu finansowego nastąpiło załamanie cen. Rynek czeka teraz na 28 euro, a niektórzy nawet na 40 euro.