Silne wyprzedanie sygnalizowane przez oscylatory RSI i MACD, najniższy kurs WIG od listopada 2020 r. i rzadko spotykana seria ponad 20 spadkowych dziennych świec w końcu sprowokowały stronę popytową. Ostatni tydzień na GPW upłynął pod znakiem odbicia. Licząc od aktualnego minimum trendu spadkowego (52 140 pkt) do jego lokalnego maksimum (56 984 pkt), WIG zyskał 9,3 proc. Indeks przebił więc opór na poziomie 54 822 pkt, wyznaczony przez poprzedni lokalny dołek z 24 lutego. Na ostatnich dwóch sesjach tygodnia widać było zawahanie w obozie byków i nie udało się wyjść na wyższe poziomy. Na ten moment opór stanowi więc swoisty magnes. Jeśli uda się go przebić, kolejnym potencjalnym celem jest okrągłe 60 000 pkt, gdzie znajduje się obecnie średnia krocząca z 50 sesji. Pytanie, czy ruch o takiej skali jest możliwy?

Oprócz porozumienia w sprawie Krajowego Planu Odbudowy nasz rynek akcji nie dostał innego silnego impulsu wzrostowego. Najgroźniejsze czynniki ryzyka – wojna, jastrzębia polityka monetarna i słabnąca koniunktura w Chinach – wciąż są głównymi dyrygentami nastrojów. Szukając jednak odpowiedzi na tytułowe pytanie, można posłużyć się nieodległą historią. WIG porusza się w kanale spadkowym od listopada i w tym czasie przytrafiły mu się dwie, silne fale korekty wzrostowej. Pierwsza, w okresie listopad–styczeń, przyniosła wzrost (licząc od minimum do maksimum) o 12,1 proc. Druga, w okresie luty–kwiecień, przyniosła wzrost o 20,8 proc. Co ciekawe, obie fale korekcyjne naruszyły średnią z 50 sesji. Pierwsza wzrosła o 3700 pkt powyżej jej linii, a druga o 1500 pkt. Zakładając więc, że również i teraz mamy do czynienia z falą korekcyjną, i trzymając się zasad rynkowej geometrii, można liczyć na wzrost od 12,1 proc. do nawet 20,8 proc. Licząc od minimum z 12 maja, daje nam to zasięgi odpowiednio 58 450 pkt i 63 000 pkt. Drugi wariant wydaje się o tyle bardziej prawdopodobny, że jego realizacja oznaczałaby naruszenie wspomnianej średniej, a więc potwierdziłby się schemat z dwóch poprzednich korekt. Nie jest jednak tajemnicą, że rynek to nie apteka i nawet jeśli wykazuje on jakąś cykliczność czy powtarzalność, to rzadko kiedy bywa ona dokładnym odzwierciedleniem układów z przeszłości.

Prawdopodobnie siła naszego rynku będzie zależeć od siły Wall Street. S&P 500 do końca tygodnia bronił się nad granicą bessy (-20 proc. od szczytu hossy), a Nasdaq Composite próbował wrócić nad opór 12 000 pkt. Oba indeksy, patrząc zwłaszcza przez pryzmat oscylatora MACD, są mocno wyprzedane. To daje techniczny grunt pod odreagowanie. Szkopuł w tym, że wciąż nie wiemy, ile w cenach jest jastrzębiej polityki i gospodarczych perturbacji związanych inflacją.