Autorem pozwu był Michał Stanek z Poznania, drobny akcjonariusz banku. Wyrok nie jest prawomocny. Marian Rajczyk oraz pełnomocnik pozwanego Brunona Bartkiewicza zapowiedzieli wniosek o kasację wyroku do Sądu Najwyższego. Kwota 500 tys. zł to równowartość kary, nałożonej na bank przez Komisję Papierów Wartościowych, gdy okazało się, że cena emisyjna akcji była ok. 13,5-krotnie niższa od pierwszego notowania na giełdzie oraz że większość z ok. 800 tys. drobnych akcjonariuszy nie mogła na początku sprzedać akcji, ponieważ ich świadectwa depozytowe nie były zarejestrowane w biurze maklerskim banku. Operować akcjami mogła natomiast większość pracowników banku, w tym członkowie zarządu. Część z nich sprzedała walory po bardzo korzystnej cenie, czego nie byli w stanie zrobić inni akcjonariusze. Doprowadziło to do sytuacji uprzywilejowania niewielkiej części akcjonariuszy. "Gdyby kontrola i nadzór nad działalnością domu maklerskiego Banku Śląskiego były prawidłowe, można było przewidzieć taką sytuację" - argumentowała przewodnicząca składu orzekającego sędzia Bogumiła Ustjanicz. Zdaniem sądu, zarząd banku zbagatelizował wówczas sytuację i nie podjął odpowiednich działań, czego konsekwencją była nałożona na bank kara. Wydając wyrok sąd uwzględnił m.in. ustalenia Komisji, która stwierdziła nieprawidłowości w działalności biura maklerskiego. W ocenie sądu, pozwani nie podważali faktu, że takie nieprawidłowości były, ale jedynie to, że nie dało się ich przewidzieć i wyeliminować. Sąd uznał, że działalność biura maklerskiego nie była pod szczególnym nadzorem i kontrolą zarządu banku, co przyczyniło się do zaistniałej sytuacji. Podczas rozprawy apelacyjnej 30 października były prezes Marian Rajczyk przekonywał, że zaistniała wówczas sytuacja dotyczyła wszystkich biur maklerskich, a nie tylko biura Banku Śląskiego. Liczbę 800 tys. inwestorów, którzy kupili akcje banku uznał za unikatową i niespotykaną na świecie, co spowodowało swoistą zapaść obsługi rynku papierów wartościowych. Według Rajczyka, stosowne decyzje powinna wówczas podjąć Komisja Papierów Wartościowych. Przypomniał, że bank proponował określone rozwiązania jeszcze przed prywatyzacją, ale Komisja nie przyjęła ich. Dodał, że kara KPW w wysokości 500 tys. zł została nałożona na bank, gdy nie był już jego prezesem, oraz że nie miał wpływu na sposób postępowania w tej sprawie, m.in. na złożenie stosownych odwołań. Sąd Apelacyjny uznał, że kara wymierzona bankowi jest rzeczywistą szkodą, jaką bank poniósł. Według sądu, za tę szkodę mogą odpowiadać członkowie zarządu banku, stąd pozew akcjonariusza o zapłatę takiej kwoty na rzecz banku jest uprawniony. Autor pozwu Michał Stanek wskazał w nim na niewydolność biura maklerskiego. W jego ocenie zarząd banku nie zrobił nic, aby należycie przygotować całą operację i zagwarantować wszystkim akcjonariuszom równe prawa; nie przesunął np. terminu pierwszego notowania akcji banku na giełdzie do momentu zarejestrowania wszystkich akcji na rachunkach akcjonariuszy. Sąd ustalił, że nie ma jednoznacznych zasad ustalania, kiedy powinno odbyć się pierwsze notowanie akcji na giełdzie oraz jaki procent akcji powinien być wówczas zarejestrowany na rachunkach akcjonariuszy. Uznał jednak, że brak regulacji w tym zakresie tym bardziej nakazuje zarządowi spółki staranność i dbałość o interes akcjonariuszy, aby mieli możliwość dysponowania akcjami. Po ogłoszeniu wyroku Marian Rajczyk powiedział dziennikarzom, że trudno mu zgodzić się z wyrokiem sądu. Przypomniał, że w sprawie prywatyzacji banku prowadzone było postępowanie prokuratorskie, które dwukrotnie zostało umorzone. Nie postawiono mu żadnych zarzutów. Według niego, sytuację niewydolności biura maklerskiego spowodowały "czynniki obiektywne". Zapowiedział wniosek o kasację wyroku do Sądu Najwyższego. Złożenie podobnego wniosku zapowiadali wcześniej również pełnomocnicy Brunona Bartkiewicza. "To sprawa absolutnie precedensowa. Dotychczas nie zdarzyło się, aby przyjęto odpowiedzialność cywilną, odszkodowawczą, członków zarządu za pewne zaniechanie określonych czynności zarządczych, nie było takiego precedensu" - powiedział po ogłoszeniu wyroku pełnomocnik Bartkiewicza mec. Michał Konieczyński. Powód Michał Stanek przyjął wyrok, jak powiedział, z mieszanymi uczuciami. "Czułbym satysfakcję, gdyby taki wyrok zapadł w 1995 roku. A podstawy do takiego rozstrzygnięcia były w decyzjach Komisji Papierów Wartościowych, które okazały się kluczowe w argumentacji sądu" - powiedział.

Sprawę, toczącą się od 1995 roku, Sąd Apelacyjny rozpatrywał już po raz drugi. W 1998 roku ówczesny Sąd Wojewódzki w Katowicach oddalił powództwo Michała Stanka, jednak Sąd Apelacyjny skierował sprawę do ponownego rozpoznania, zalecając przeprowadzenie dodatkowych dowodów. W sierpniu ubiegłego roku Sąd Okręgowy przyznał rację powodowi i zasądził 500 tys. zł, solidarnie, od pozwanych. Zgodnie z tym orzeczeniem, powinni również zapłacić Skarbowi Państwa 48,2 tys. zł kosztów sądowych oraz 5 tys. zł zwrotu kosztów dla Michała Stanka. Sąd Apelacyjny we wtorek utrzymał ten wyrok w mocy. Sprawa odszkodowania dla banku to część większej całości. W 1995 roku Michał Stanek zaskarżył do sądu kilka uchwał WZA spółki, m.in. w sprawie absolutorium dla zarządu za 1994 rok oraz wysokości i terminu wypłaty dywidendy. Szkodę poniesioną przez bank Stanek oceniał wówczas na ponad 200 mld starych zł. Pozostałe zarzuty objęto odrębnymi postępowaniami, które akcjonariusz przegrał lub nie zostały definitywnie zakończone. Jedna ze spraw trafiła m.in. do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Ponadto akcjonariusz w odrębnym pozwie domaga się dla siebie odszkodowania, obecnie - jak powiedział - 88 tys. zł wraz z trzykrotnie wyższymi odsetkami, od domu maklerskiego banku w związku z faktem, że nie mógł dysponować swoimi akcjami. W konsekwencji sprzedał je za ok. 180 zł za sztukę, podczas gdy przy pierwszym notowaniu cena wynosiła 675 zł. Stanek ma jeszcze trzy akcje ING Banku Śląskiego. W przeszłości miał ich ok. 200. (PAP)