Takie postawienie sprawy wydaje się być powierzchowne, ponieważ jest oderwane od analizy czynników fundamentalnych.
Kilka tygodni temu pisałem o tym, że powtórce scenariusza z lat 2003–2004 na warszawskiej giełdzie (scenariuszem tym jest druga fala hossy po okresie kilkumiesięcznego zastoju, którego odpowiednikiem była stabilizacja kursów na szerokim rynku trwająca od września ub.r. do marca) sprzyjają niskie koszty pieniądza. Ostatnie wydarzenia pokazują, że owe koszty nie tylko nie rosną, ale wręcz spadają, przy czym chodzi tu nie o oficjalne stopy procentowe, ale rynkowe.
Przykładowo trzymiesięczna stawka WIBOR – będąca punktem odniesienia dla wyznaczania kosztów pokaźnej części kredytów bankowych – spadła właśnie do rekordowo niskiego poziomu poniżej 3,80 proc. To efekt oczekiwań rynku na to, że inflacja w najbliższych miesiącach pozostanie niska, a dzięki temu Rada Polityki Pieniężnej nie będzie zmuszona do zaostrzania polityki pieniężnej. Dla inwestorów oznacza to, że gospodarka znajduje się w najbardziej korzystnej fazie cyklu koniunkturalnego.
Z jednej strony mamy wyraźne oznaki poprawy kondycji gospodarki (pozytywną tendencję potwierdza np. najnowszy odczyt wskaźnika wyprzedzającego OECD dla Polski, który wzrósł do poziomu 100,4 pkt – najwyższego od stycznia 2008 r.), a z drugiej strony – na tym etapie wzrostowi gospodarczemu nie towarzyszy jeszcze presja inflacyjna. Sytuacja jest więc niezwykle komfortowa. W tym kontekście nie dziwi, dlaczego od dziesięciu tygodni kursy akcji uporczywie idą w górę.
Jeśli przyjrzymy się danym historycznym, to widać, że odpowiednikiem obecnej sytuacji w gospodarce był okres od maja 2005 r. do sierpnia 2006 r. W tych sprzyjających warunkach indeks WIG zyskał ok. 60 proc.Analiza przeszłości prowadzi jeszcze do jednego wniosku – hossa prawdopodobnie załamie się dopiero wówczas, gdy spełnione zostaną dwa odwrotne do opisanych warunki – koszty pieniądza będą się zwiększały, koniunktura w przemyśle zaś zacznie się pogarszać. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w drugiej połowie 2007 r. – dynamika produkcji wyraźnie się oddalała od szczytu, a rynkowe stopy procentowe zaczynały się podnosić, jeszcze bardziej tłumiąc wzrost gospodarczy.