Skala trwającej od połowy kwietnia przeceny na warszawskiej giełdzie jest już porównywalna z poprzednią, najsilniejszą, jak dotąd korektą spadkową hossy, zanotowaną w lutym (od ostatniego szczytu WIG osunął się o 10,8 proc., podczas gdy na przełomie lutego i marca zniżkował o 10,3 proc.). Podobnie jak wówczas, łatwość, z jaką kursy akcji idą w dół (mocno reagując na niekorzystne informacje i ignorując te pozytywne), rodzi pytanie o to, czy nie jest to oznaka jakiejś trwalszej „transformacji” nastrojów.
Fakt, że w ciągu zaledwie kilku miesięcy rynek akcji już drugi raz poddaje się głębokiej korekcie, sprawił, że WIG powrócił do poziomu niewiele oddalonego od tego, na którym był już w końcu sierpnia 2009 r. Pod tym względem dla inwestorów trzymających akcje ostatnie dziewięć miesięcy może wydawać się okresem bezproduktywnej huśtawki notowań. Niby indeks szerokiego rynku co jakiś czas ustanawiał nowe szczyty, ale wkrótce potem zyski były niwelowane.
[srodtytul]Dojrzewanie do spadku?[/srodtytul]
Dla pesymistów wyraźna utrata impetu przez długoterminowy trend wzrostowy począwszy od jesieni 2009 r., w porównaniu z gwałtowną pierwszą falą hossy trwającą od lutego 2009 r. do końca sierpnia 2009 r., jest oznaką tego, że ów trend znalazł się w dojrzałej fazie. W ramach bezproduktywnych wahań ceny akcji według takiej teorii dojrzewają do spadku dużo poważniejszego niż korekta z przełomu lutego i marca czy ta trwająca obecnie. Spadku, który trwałby przez wiele miesięcy, a nie tylko tygodni, i byłby adekwatny do zasięgu wcześniejszej hossy.
Czy ta teoria jest słuszna? Być może, ale na razie brakuje kluczowego elementu – potwierdzenia, że z fazy „dojrzewania” trendu wzrostowego przechodzimy do fazy jego załamania. Mimo panicznych reakcji rynków w ostatnich tygodniach, wciąż wydarzyło się zbyt mało, by należało obwieścić koniec hossy. Można mówić o silnym krótkoterminowym trendzie spadkowym, ale czy dotyczy to też dłuższej perspektywy?