[b]Jak ocenia pan obecnie kondycję europejskiego sektora bankowego? Wydaje się, że w związku z kryzysem fiskalnym banki znów tracą do siebie nawzajem zaufanie, co przejawia się wzrostem stóp procentowych na rynku międzybankowym.[/b]
To jasne, że kryzys bankowy się jeszcze nie skończył. Na domiar złego, ze względu na zaostrzanie polityki fiskalnej w strefie euro, gospodarka tego regionu będzie się rozwijała nieco wolniej, a to będzie oznaczało, że banki będą ponosiły większe straty z tytułu nietrafionych kredytów. To zrozumiałe, że stopy procentowe na rynku międzybankowym dostosowują się do tej sytuacji. Niemniej trzeba pamiętać, że sytuacja w sektorach bankowych poszczególnych krajów jest bardzo odmienna. Np. francuskie banki są w zasadzie zdrowe, choć Credit Agricole zbyt wiele zainwestował w greckie obligacje. Nie mamy więc do czynienia z ogólnoświatowym kryzysem bankowym, jak w 2008 r.
[b]Podczas niedawnego wykładu w Krakowie pochwalił pan Polskę i Kanadę jako kraje, które mają dobre regulacje sektora finansowego. Do niedawna za przykład w tej dziedzinie uchodziła Hiszpania. Dziś tamtejszy sektor bankowy należy do najbardziej zagrożonych w Europie. Dlaczego?[/b]
Regulacje bankowe w Hiszpanii rzeczywiście były dobre pod dwoma względami: ograniczone była możliwość sekurytyzacji wierzytelności, a wymogi kapitałowe były zmieniane w sposób antycykliczny (rosły wraz z poprawą koniunktury – przyp. red.). W pierwszej fazie kryzysu stanowiło to dobrą poduszkę bezpieczeństwa dla banków. Na dłuższą metę jednak nie wystarczyło, aby ochronić hiszpański sektor bankowy przed pęknięciem bańki na rynku nieruchomości, który przez długi czas był motorem wzrostu hiszpańskiej gospodarki. Regulatorzy nie doszacowali najwyraźniej ryzyka związanego z tym rynkiem, a więc nie uwzględnili dostatecznie wzrostu cen nieruchomości w kształtowaniu wskaźników adekwatności kapitałowej i LTV (wysokość kredytu w stosunku do wartości zabezpieczenia – przyp. red.). Instytucje finansowe, zwłaszcza kasy oszczędnościowo-kredytowe (cajas) konkurowały o jak największy udział w rynku kredytów hipotecznych. Teoretycznie były one bezpieczne, bowiem dopóki mieliśmy własną walutę, rzeczywiście nominalny spadek cen nieruchomości był niemożliwy. Ale przyjęcie euro zupełnie zmieniło warunki. Ceny nieruchomości się załamały, a banki zaczęły ponosić straty na kredytach.
[b]Czy można sobie z tym poradzić na drodze regulacyjnej? Być może, jak się niekiedy wskazuje, jest to zadanie dla polityki pieniężnej: ceny aktywów, w tym nieruchomości, mogą być brane pod uwagę przy ustalaniu stóp procentowych na równi z dynamiką cen konsumpcyjnych.[/b]