Mają wieloletnie doświadczenie. Spekulują codziennie, zawierając od kilkudziesięciu do ponad stu transakcji na sesję. Patrzą głównie na przepływy kapitału widoczne w arkuszach, wspierają się wykresami i informacjami ze spółek. Każdy mówi, że liczy się elastyczność, bo rynek, jak płeć piękna, zmienny jest. Czasem śpią z akcjami, czasem nie. Czasem pozwalają sobie na większe ryzyko, ale jak rynek nie chce płacić, to szybko się z niego ewakuują. Ostatnie miesiące były dla nich wyjątkowo udane. Każdy przyznaje, że tylu okazji, co ostatnio na GPW nie było od upadku Lehman Brothers. Dzięki temu w kilka tygodni pobili albo mocno zbliżyli się do swojego wyniku za cały 2019 r. Jak na zawodowców przystało, chętnie dzielą się swoimi doświadczeniami i spostrzeżeniami. Nie owijają w bawełnę. Mówią jak jest, nie kreując się na żadnych giełdowych guru.
Nie odpuszczam żadnej sesji
Od początku 2020 r. każdy miesiąc jest dla mnie rekordowy w karierze pod względem nominalnego zysku, więc to jest zdecydowanie najlepszy okres, jaki miałem. A jestem na rynku już blisko 13 lat. Kilka krachów pamiętam, ale takiego szaleńczego odreagowania, jak ostatnio nie – opowiada pan Kamil, który inwestowania uczył się od ojca i z nostalgią wspomina sprawdzanie notowań w Telegazecie. Swój wynik z całego 2019 r., a był to najlepszy jak dotąd rok w jego karierze, pobił już o 30 proc. Jeden z lepszych wyników zrobił w ostatnim czasie na spółce gamingowej - To był Farm 51. Gdy pojawiło się info o rozmowach z potencjalnym inwestorem odnośnie rozwoju World War 3. Rynek mocno wtedy zareagował. Kurs ruszył z okolic 14 zł, a ja byłem jednym z pierwszych kupujących po tej informacji. Następne otwarcie było 10 zł wyżej. Udało mi się złapać prawie cały ten ruch – opowiada. Dla niego okresem najłatwiejszych żniw był początek marcowego krachu. - Lubie te pierwsze sesje krachowe. Ludzie postrzegają to co się wtedy dzieje, jak wielką promocję cenową, bo na skutek pustych arkuszy po stronie kupna otwierają się na -10 proc. a po aktywacji stop lossów spadają do -20 proc. Po chwilowym chaosie i zamroczeniu kapitał zwyczajowo rzuca się na te okazje. I tak często z -20 proc. robi się -10 proc., a czasem kurs wraca do odniesienia w dosłownie parę minut. To są dla mnie najłatwiejsze pieniądze – przyznaje.
Nie wszystkie transakcje układały się jednak tak pomyślnie. - Była nawet jedna sesja, gdy miałem dosłownie wrażenie, że to koniec giełdy. Duże spółki wisiały na -20 proc., przy zleceniach sprzedaży PKC i pustce po stronie kupna. A to były spółki, które tydzień wcześniej kosztowały 100 proc. więcej. Było widać, że na rynku desperacko poszukiwana jest płynność, a za masową sprzedażą akcji stały postawione pod ścianą fundusze inwestycyjne – tłumaczy. Podczas sesji krachowych tylko raz był na minusie, bo jak się okazało wszedł za wcześnie.
W swoim podejściu nie ma sztywnych zasad, ale nigdy nie kłóci się z rynkiem i dostosowuje się do niego na bieżąco. Jak mówi – elastyczność to podstawa. Unika zostawania z towarem na noc. Gra głównie pod odchylenia od kursu zamknięcia, przede wszystkim kupując na korektach spadkowych. - Generalnie szukam rynkowych, chwilowych nieefektywności. Zazwyczaj największe ruchy są z rana, zaraz po starcie sesji, gdy arkusze zleceń są jeszcze puste. Stąd najbardziej aktywny jestem zazwyczaj w tej pierwszej/ drugiej godzinie sesji i jest ona dla mnie zwykle najbardziej dochodowa. Wtedy jest największa zmienność, gdyż zlecenia wpadają do pustego arkusza i szybko potrafią w efekcie zrobić +/- 10 proc. – tłumaczy. Z najbardziej popularnych metod analitycznych korzysta, ale wybiórczo. - Jeśli chodzi o wykresy i AT, to stosuje je w bardzo ograniczonym zakresie. Nie korzystam z żadnych skomplikowanych, wyszukanych metod. Moim zdaniem sprawdzają się klasyki, czyli linie trendu, wsparcia, opory. Najwięcej jednak mówi mi arkusz, relacja ofert kupna i sprzedaży oraz ukryte zlecenia kupna/sprzedaży – tłumaczy.
O spekulacji mówi tak, jakby to było połączenie szachów z potyczką militarną. - Rynek na każdym kroku zastawia na nas pułapki. Trzeba mieć z tyłu głowy, że na giełdzie nikt nie siedzi by rozdawać innym pieniądze. Tu jest ciągła walka i kombinowanie jak wprowadzić przeciwnika w błąd. Jak stworzyć w nim mylne przekonanie co do obrazu obecnej sytuacji, by na koniec zabrać mu pieniądze – słyszę w słuchawce. Pytam go, kiedy skończy się ta euforia, którą od połowy marca widzimy na warszawskim parkiecie. - Dla mnie kryterium identyfikacji końcowej fazy cyklu rynku wzrostowego jest moment, gdy inwestorzy zaczynają pompować spółki śmieciowe (zwłaszcza te w upadłości) i NewConnect, na którym duża część spółek nie reprezentuje sobą zbyt wiele – mówi. Podobnie jak inni moi rozmówcy, był zaskoczony skalą napływu nowych inwestorów na GPW i momentem, w którym się do rynku podłączyli. - Zazwyczaj nowi inwestorzy pojawiają się podczas hossy, głównie na jej końcu. A teraz przyszli w dołku. To było zaskakujące. Oni na pewno zarobili, ale mam przeczucie, że większość z nich odda to z nawiązką. Ten kapitał musi zostać przez dużych graczy wchłonięty, więc myślę, że pojawi się fala spadkowa, przy czym nie jest powiedziane, że pogłębi marcowy dołek. Generalnie rynek taki już jest – najpierw kusi stopami zwrotu, potem daje na zachętę trochę zarobić, a na końcu zabiera co jego. Teraz masa ludzi wpłaciła kasę na rachunki maklerskie i wchodzą na rynek "all in". Na jednym walorze zarobią, to skaczą na drugi. Zarobią na drugim, skaczą na trzeci. Aż w końcu tak skoczą, że "rynek przejedzie ich w dół", jak to się nieładnie mówi – dodaje. Przyznaje jednocześnie, że kibicuje nowicjuszom i ma nadzieje, że część z nich zostanie na rynku na dłużej. - Taki gorący kapitał jest pożądany, bo jest wtedy z kim grać. Jak zostają tylko duzi przeciwnicy, jak JP Morgan, Merrill ,Goldman czy inne zagraniczne fundusze grające na krótko, to wiadomo, że lekko nie będzie bo to rynkowi wyjadacze, którzy jak na polskie warunki można rzec mają nieograniczone pokłady gotówki, a ona tu stanowi główną przewagę. Dlatego też nie jestem zwolennikiem gry na WIG20. Ruchy ceny i wolumeny są tam dla mnie znacznie mniej czytelne niż na mniejszych spółkach. Jest znacznie więcej fałszywych ruchów i zastawianych pułapek. Wolę więc szeroki rynek, gdzie jest ulica i wszystko jest bardziej czytelne – tłumaczy. Pan Kamil giełdę traktuje jak etat. Zaczyna o 7.30, kończy o 17.05. Nie odpuszcza żadnej sesji, bo trzeba być na bieżąco. - Jakby ktoś pytał. Tak. Jestem od tego uzależniony – mówi wprost.