Fed tonuje optymizm, a wirus nadal straszy
Wydarzenia ostatnich dni wskazują, że trwający od końca marca rajd na głównych światowych giełdach dobiega kresu, a przynajmniej wchodzi w fazę poważniejszej korekty. A jest co korygować, bowiem główne indeksy w ciągu kilku tygodni poszły w górę po 40-50 proc. Jak na odreagowanie marcowego tąpnięcia, to ruch zbyt duży, ale z ogłoszeniem hossy się obserwatorzy rynku się nie spieszyli. Chyba, że chodzi o spółki technologiczne, bo Nasdaq Composite na początku tygodnia ustanowił kolejny historyczny rekord, a w środę przełamał symboliczną barierę 10 tys. punktów. I zachowanie tego właśnie indeksu może być dobrą ilustracją tego, jak krótka potrafi być droga od euforii do paniki. W czwartek zaliczył on przekraczającą 5 proc. zniżkę. S&P500 stracił 5,9 proc., a Dow Jones poszedł w dół aż o 6,9 proc. To najmocniejsza jednodniowa przecena od połowy marca, czyli od apogeum wyprzedaży związanej z pandemią koronawirusa. Zdaniem większości komentatorów to właśnie powrót obaw przed ponownym wzrostem zachorowań w Stanach Zjednoczonych stał się powodem czwartkowych mocnych spadków na giełdach. Objęły one jednak niemal wszystkie światowe parkiety, co nieco podważa wiarygodność tej tezy. Wydaje się, że po prostu obawy te trafiły na podatny grunt, przygotowany dzień wcześniej przez rezerwę federalną. Jerome Powell ostudził dotychczasowy optymizm inwestorów, mówiąc że powrót amerykańskiej gospodarki do formy nie będzie procesem ani łatwym, ani szybkim. Potwierdzeniem tego jest mocno pesymistyczna prognoza Fed, według której w tym roku spadek PKB wyniesie 6,5 proc. Zmieniły się też zapatrywania członków komitetu otwartego rynku na przyszłą ścieżkę polityki pieniężnej. Projekcje formułowane na poprzednim posiedzeniu zakładały jedną podwyżkę stóp procentowych już w przyszłym roku i kolejną w 2022 r. Obecnie przewiduje się, że stopy pozostaną na dotychczasowym, bliskim zera poziomie aż do 2022 r., co też trudno interpretować jako przejaw optymizmu. Na naszym kontynencie uwagę zwraca fakt, że spadkowiczom przewodziły główne parkiety. Paryski CAC40 do czwartku zniżkował o prawie 7,5 proc., DAX tracił niemal 7 proc., podobnie jak londyński FTSE. Po 7-7,5 proc. spadały indeksy w Mediolanie i Madrycie. Na giełdach w Grecji i w Portugalii spadki były wyraźnie słabsze, sięgając 5-5,5 proc. Na tym tle zaskakująco dobrze wypadały parkiety naszego regionu. Najmocniejsze, wynoszące po około 3,5 proc. spadki miały miejsce w Moskwie, Budapeszcie, Bukareszcie i w Sofii.
Przecena na głównych parkietach rozpoczęła się już w pierwszych dniach minionego tygodnia, po serii fatalnych danych z Niemiec, gdzie w kwietniu produkcja przemysłowa była niższa niż rok wcześniej aż o ponad jedną czwartą, eksport spadł o 24 proc., a import o 16,5 proc. Gospodarka strefy euro skurczyła się w pierwszym kwartale o 3,1 proc. Te dane budzą poważne obawy o odczyty za drugi kwartał. O ile informacje makroekonomiczne w pełni uzasadniają mocną przecenę na giełdach krajów rozwiniętych, to zagadką pozostaje względna siła parkietów naszego regionu.
Spadki dominowały na giełdach azjatyckich, ale tam również ich dynamika była bardzo zróżnicowana. Uwagę zwraca sięgająca zaledwie 0,3 proc. zniżka w Szanghaju. Indeksy w Tajlandii, Indonezji, Indiach i w Singapurze traciły po 2-3 proc. Generalnie w pierwszej połowie tygodnia bardzo dobrze radził sobie wskaźnik rynków wschodzących, zbliżając się do poziomu z pierwszych dni marca, czyli do poziomu sprzed późniejszego tąpnięcia. Dopiero w czwartek MSCI Emerging Markets uległ złej atmosferze i zniżkował o ponad 5 proc. Piątkowa sesja przyniosła wyraźne odreagowanie spadków na Wall Street i słabsze w Europie. S&P500 około godziny 17.00 zwyżkował o niecały 1 proc. proc., a Dax ledwie trzymał się nad kreską. Parkiety naszego regionu także w większości imponowały siłą, rosnąc od 1 do 2 proc.
W Warszawie energetyczna hossa nie wystarczyła
Pierwsza połowa minionego tygodnia na warszawskim parkiecie przebiegała w dość spokojnej atmosferze, przynajmniej z perspektywy obserwacji zmian indeksów. Do środy WIG20 zniżkował o zaledwie 0,1 proc., a wskaźniki małych i średnich firm nie zmieniły wartości. Ten „spokój" należy jednak interpretować z nieco szerszej perspektywy, a wówczas okaże się, że obraz rynku nie jest taki różowy.
W przypadku WIG20 można mówić o łagodnej korekcie, pamiętając choćby przekraczający 3 proc. skok z poprzedniego piątku (5 czerwca). Symboliczny spadek inaczej też wygląda, jeśli spojrzeć na „szalejące" akcje największych firm energetycznych. Do środy papiery Tauronu rosły o ponad 34 proc., a walory PGE zwyżkowały o 27,5 proc. Poza tymi dwiema gwiazdami, WIG20 nie miał zbyt wielu „pomocników". Na niewielkim plusie były poza nimi jeszcze tylko papiery pięciu spółek. W gronie spadkowiczów wyróżniały się przeceniane o prawie 7 proc. akcje CCC, ale to niewiele, pamiętając przekraczający 47 proc. ich skok z pierwszego tygodnia czerwca. O niemal 5 proc. w dół szły papiery JSW, które w poprzednich dwóch tygodniach zwyżkowały po 27-28 proc. Można powiedzieć, że informacja o wstrzymaniu na trzy tygodnie wydobycia w dwóch kopalniach spółki, nie zrobiła wielkiego wrażenia na inwestorach. Złośliwi komentatorzy sugerują, że „zamrożone" zostały najmniej efektywne kopalnie, a nie te, w których zakażonych koronawirusem jest najwięcej osób. W czołówce spadkowiczów znalazły się też papiery PZY, taniejące do środy o 4,7 proc. oraz zniżkujące po 3-4 proc. walory obu naszych rafinerii. Sektor bankowy zaskakiwał siłą jedynie w poniedziałek, gdy akcje Pekao rosły o 4,7 proc., mBanku o 4 proc., PKO o 3,9 proc., a Santandera o 3,8 proc. W kolejnych dniach nastawienie do nich uległo radykalnej zmianie i jeszcze przed czwartkowym świętem wylądowały pod kreską.