pbs.twimg.com

Oznacza to, że przy zaledwie 22 proc. ogólnej liczby głosów w USA można wygrać wybory. To bardzo zły system? – pyta ktoś. Nic złego nie ma w amerykańskim systemie rządów. Kontrole i równowaga oraz rozkład mocy to najlepszy sposób na zatrzymanie zbyt dużej mocy w rękach nielicznych. Nie oczekiwano powstania partii politycznych. To nadal najlepszy system na świecie – odpowiada inny. To system, który działa dobrze. Spójrzmy na przypadek Argentyny, z prostym liczeniem wyborców określającym zwycięzcę. Kilka powiatów (najbiedniejszych, mniej produktywnych, z najgorszymi wskaźnikami jakości życia) określa skorumpowany rząd dla wszystkich. To samo dotyczy RPA. Najbardziej zaludnione prowincje (gdzie skorumpowana ANC ma największe oparcie w wiejskich i biednych wyborcach) zyskuje władzę nad całym krajem.

Tymczasem w sondażach Joe Biden zwiększa przewagę nad Donaldem Trumpem – różnica jest już dwucyfrowa. Kampania obu kandydatów jest na razie dość niemrawa ze względu na pandemię i związane z nią obostrzenia oraz lockout gospodarki. Trumpowi zaszkodziła też fala antyrasistowskich i antypolicyjnych protestów. W czterech stanach, w których Trump wygrał w 2016 roku – na Florydzie, w Ohio, Wisconsin i Arizonie – teraz przegrywa z Bidenem. Minimalna jest także jego przewaga w Teksasie – bastionie Republikanów.

- Oświadczając w 2016 r., Że „sam mogę to naprawić", Donald Trump opowiedział o losie kraju. Obiecał tyle „zwycięstwa", że mielibyśmy tego dość, i zapytał „Co musisz stracić?" Jako prezydent sprawił, że wszystko stało się walką między drużyną Trump (dobrą) i wszystkimi innymi (złymi). Prześladował tych, których nie był w stanie przekonać, a nawet przeżył proces oskarżenia. Ale teraz, w obliczu pandemii, kryzysu gospodarczego i chwili rozliczenia się z rasizmem, granica metody prezydenta jest oczywista i wydaje się, że jest na krawędzi stania się tym, czego najbardziej się boi: przegranym – ocenia CNN. ps