Na początku stycznia pisaliśmy, że rynki wschodzące wkraczają w nowy rok z ciężkim bagażem oczekiwań, bo według sondażu Bank of America wśród zarządzających funduszami to właśnie w nich pokładane są największe nadzieje na wysokie stopy zwrotu w tym roku. Po pierwszym miesiącu roku trzeba przyznać, że póki co te nadzieje są spełniane. Indeks MSCI Emerging Markets w styczniu zyskał 3 proc., a dywidendy dołożyły do tego 0,1 pkt proc. Początek lutego też wygląda korzystnie.
To jeszcze nie bańka
Na wykresach pokazujemy długoterminowy kontekst bieżącej sytuacji. Indeks MSCI EM w wersji dochodowej (TR) po pokonaniu rekordu ze stycznia 2018 r. sięga z miesiąca na miesiąc po kolejne historyczne maksima. Z bardzo długoterminowego punktu widzenia nie powinno to dziwić o tyle, że na przestrzeni dekad rynki wschodzące są dobrą (aczkolwiek też przejściowo dość kapryśną) inwestycją. Stopa zwrotu od początku istnienia dochodowej wersji indeksu MSCI EM (XII 1987 r.) to ok. 11 proc. średnio w skali roku (w ujęciu dolarowym – benchmarki MSCI standardowo wyrażone są w tej walucie).
Innymi słowy, nowych rekordów na rynkach wschodzących nie należy traktować automatycznie w kategoriach anomalii lub bańki spekulacyjnej. Taka diagnoza byłaby uzasadniona, gdyby akcje na emerging markets stały się ekstremalnie drogie według obiektywnych miar, tak jak to było w latach 2006–2007.
Czy z taką sytuacją mamy do czynienia obecnie? Przyjrzyjmy się wybranym, wiarygodnym wskaźnikom. Na wykresach prezentujemy dwa z nich. Zacznijmy od standardowej miary, jaką jest cena do wartości księgowej (P/BV). W momencie pisania tego artykułu współczynnik ten jest na poziomie najwyższym od... połowy 2008 r. Innymi słowy, rynki wschodzące jeszcze nigdy dotąd nie były wyceniane tak wysoko względem wartości księgowej w okresie po globalnym kryzysie finansowym 2008/09.