Większość europejskich indeksów giełdowych lekko spadała w czwartek późnym popołudniem, a sesja w USA zaczęła się nieznacznie na minusie. S&P 500 tracił na jej początku zaledwie 0,01 proc. Rentowność amerykańskich obligacji dziesięcioletnich przed środowym posiedzeniem Fedu wynosiła 1,49 proc., po nim skoczyła do 1,58 proc., a w czwartek lekko zniżkowała. Dolar natomiast się umacniał. Po południu za 1 euro płacono 1,194 USD, o 0,5 proc. mniej niż dzień wcześniej. Kurs USD/PLN przebił zaś poziom 3,80 zł.
Powodem lekkiego niepokoju inwestorów było m.in. to, że Komitet Otwartego Rynku Rezerwy Federalnej (FOMC) podniósł projekcję inflacji na 2021 r. do 3,4 proc. Jeszcze w marcu prognozował, że sięgnie ona w tym roku 2,4 proc. Fed nadal jednak twierdzi, że skok inflacji będzie miał charakter tymczasowy, a w długim terminie wyhamuje ona do 2 proc. W komunikacie z posiedzenia FOMC nie pojawiła się żadna wzmianka o możliwym ograniczeniu programu skupu aktywów (QE), ale Jerome Powell, szef Fedu, przyznał, że rozmawiano o możliwych opcjach normalizacji polityki pieniężnej. W prognozach dotyczących ścieżki stóp procentowych (tzw. dot plot) znalazła się sugestia, że w 2023 r. może dojść do ich dwóch podwyżek. Wcześniejsze projekcje wskazywały, że stopy zostaną po raz pierwszy podniesione dopiero w 2024 r.
– Jeśli będziemy mieć dwie podwyżki stóp w 2023 r., to trzeba będzie zacząć ograniczać QE dosyć wcześnie, by osiągnąć ten cel. Zwykle takie ograniczanie trwa od dziesięciu miesięcy do roku, jeśli jest prowadzone w umiarkowanym tempie – zauważa Kathy Jones, szefowa działu obligacji w Charles Schwab.
– Podwyżka stóp jest kwestią dalekiej przyszłości. Wciąż jesteśmy daleko na przykład od maksymalnego zatrudnienia – uspokajał jednak Powell.
Do zacieśniania polityki pieniężnej jak na razie szykuje się m.in. Norges Bank. Norweski bank centralny pozostawił w czwartek swoją główną stopę procentową na poziomie 0 proc., ale zapowiedział, że może podnieść ją już we wrześniu.