Sytuacja na rynkach jest bardzo ciekawa. Indeksy w USA wyznaczyły w środę nowe rekordy, inwestorzy chyba z zadowoleniem przyjęli najnowszy odczyt lipcowej inflacji CPI w Stanach Zjednoczonych. Widać, że inflacja wyhamowała. Jak należy interpretować te dane, czy oznaczają, że sprawdza się narracja Fedu mówiąca o tym, że inflacja jest tymczasowa i że na razie nie ma powodów do normalizacji polityki pieniężnej?
To zależy od tego, jak rozumiemy pojęcie „tymczasowość inflacji”. Wcześniej inwestorzy zakładali, że być może inflacja będzie podwyższona przez dwa–trzy miesiące przez efekt bazy, czyli niższej inflacji z ubiegłego roku. Ale chyba raczej nikt nie zdawał sobie sprawy, że inflacja może być na tak wysokim poziomie, zdecydowanie przewyższającym cele inflacyjne, przez znacznie dłuższy okres. Podwyższona inflacja na pewno utrzyma się do końca roku.
Spójrzmy na USA. Jeśli inflacja utrzyma się powyżej 4 proc., to takiego poziomu nie było tam przez ostatnie 30 lat, czyli od początku lat 90. Tak więc bez wątpienia inflacja to istotny element mający wpływ na to, ile zarabiają, a raczej tracą, depozytariusze. W bankach depozyty są na zero, a inflacja cały czas rośnie.
Inwestorzy ostatnie odczyty z USA przyjęli rzeczywiście dosyć dobrze, widząc, że dynamika tego procesu już nie będzie wyższa, czyli nie będzie powtórki z lat 70., kiedy to odczyty były po 10 proc. czy nawet 15 proc. Ale nawet jeśli obecnie zatrzymamy się na ok. 5,5 proc., to i tak jest to dwa razy więcej niż cele inflacyjne w Polsce czy USA. Co ważne, ten stan rzeczy może się lekko zmienić dopiero w I kwartale 2022 r., a do końca tego roku będziemy musieli się z wysoką inflacją zmagać – w szczególności na rynkach dłużnych.
Dla rynku akcyjnego nie jest to jeszcze duży problem, ponieważ wielu inwestorów myśli przede wszystkim o poprawiających się wynikach spółek i o szybszym tempie wzrostu gospodarczego. Ta narracja w ostatnich tygodniach wprawdzie trochę osłabła, ale nadal dominuje i pozwala indeksom wyznaczać nowe szczyty bez większych korekt.