Spora część świata jest zszokowana dokonanym przez Amerykanów zabójstwem irańskiego generała Kasema Sulejmaniego. Powinna być raczej zdziwiona tym, że Sulejmani żył tak długo. Najprawdopodobniej od 1998 r. (dokładna data jego nominacji nie jest pewna) dowodził siłami Ghods, czyli jednostką irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji odpowiedzialną za operacje zagraniczne. To czyniło go odpowiedzialnym za tajne wojny prowadzone przez Iran na Bliskim Wschodzie i poza nim. W 2008 r. przedstawiał się generałowi Davidowi Petraeusowi, ówczesnemu dowódcy amerykańskich wojsk w Iraku, jako człowiek odpowiedzialny za irańską politykę w Iraku, Afganistanie, Strefie Gazy i Jemenie. Później do tej listy dopisał Syrię. Każdy zamach dokonany gdziekolwiek na świecie przez szyickich terrorystów (np. tych, którzy podkładali w Iraku bomby przy drogach, którymi przemieszczali się polscy żołnierze) można śmiało wpisać na jego konto. Także spektakularny atak na największą saudyjską rafinerię naftową przeprowadzony we wrześniu 2019 r. Jego likwidację rozważano już wielokrotnie wcześniej. W 2007 r. myśleli o niej Brytyjczycy, a w 2015 r. izraelskie tajne służby. Propaganda wykreowała go na wielkiego bohatera, choć przecież nie miał skrupułów, by wysłać na śmierć nastoletnich zamachowców samobójców czy kierować krwawym tłumieniem niedawnych protestów socjalnych w Iraku. Choć wielu irańskich emigrantów politycznych wyraźnie cieszyło się z jego śmierci, to zachodnia lewica przyjęła ją ze zgrozą. Sujelmani został przecież zabity na rozkaz Trumpa. Zabójstwo irańskiego generała zostało powszechnie odebrane jako krok w stronę wielkiej bliskowschodniej wojny. Ale wygląda na to, że teraz tego starcia unikniemy.
Gra nerwów
Inwestorzy nerwowo czekali na to, jaka będzie odpowiedź Iranu na zabicie Sulejmaniego. Władze w Teheranie w typowy dla swojej kultury sposób („Nasze strzały zasłonią Słońce" – mówił perski wysłannik spartańskim dowódcom pod Termopilami) produkowały groźby. Postraszyły atakiem na 35 celów. Amerykański prezydent w swoim równie kwiecistym stylu odpowiedział, że może na takie ataki dokonać riposty w postaci uderzenia w 52 irańskie cele. W środę nad ranem zaatakowano rakietami dwie amerykańskie bazy w Iraku – uprzedzając wcześniej o tym irackie władze. Amerykanie nie ponieśli strat w ludziach, a Trump zatweetował, że „wszystko jest w porządku". Inwestorzy byli wniebowzięci, a S&P 500 ustanowił rekord. Choć przecież pewności co do tego, czy to koniec konfliktu, jeszcze pewnie długo nie będzie.
– Obie strony nie mają nic do zyskania na wojnie, która mogłaby uderzyć w szanse Trumpa na prezydencką reelekcję oraz zniszczyć irańską gospodarkę. Napięcia pozostaną jednak wysokie w nadchodzących dniach. Prawdopodobne są irańskie ograniczone operacje przeciwko Amerykanom na Bliskim Wschodzie, a także ataki cybernetyczne przeciwko amerykańskim spółkom – twierdzi Agathe Demarais, analityczka z Economist Intelligence Unit.
Analitycy nerwowo czekają na 11 lutego, czyli kolejną rocznicę irańskiej rewolucji islamskiej z 1979 r. Ta data to jeden z możliwych terminów spełnienia przez Teheran gróźb mówiących o uderzeniu w amerykańskie oraz izraelskie cele. – Irańska zemsta na Ameryce za zabójstwo generała Sulejmaniego będzie poważna. Hajfa oraz izraelskie centra wojskowe zostaną objęte atakami odwetowymi – zapowiada Mohsen Rezai, doradca irańskiego najwyższego przywódcy ajatollaha Alego Chamenei. Przerzucanie ciężaru konfliktu na Izrael wydaje się być dla Irańczyków strategią „uników". Ewentualny atak na izraelskie cele zostałby pewnie dokonany przez Hezbollah z terenu Libanu lub Syrii i to na tym irańskim sojuszniku skupiłyby się izraelskie ataki odwetowe. Amerykanie chcą jednak dać do zrozumienia, że są gotowi mocniej odpowiedzieć na większe irańskie uderzenia. Przerzucili więc na Wyspę Diego Garcia na Oceanie Indyjskim bombowce B-52. Być może ewentualny amerykański odwet przypominałby bombardowania Libii w 1986 r. czy Jugosławii w 1999 r.