Nie jest tajemnicą, że raport ten może „odgrzać" temat nałożenia ceł na samochody importowane przez USA z Unii Europejskiej. Warto przypomnieć, że po sporządzeniu podobnego raportu ponad rok temu dotyczącego aluminium i stali rozpoczął się trwający do tej pory negatywny dla rynków epizod pod tytułem „wojna handlowa". Dotychczasowy ciężar konfliktu handlowego pozostawał mocno przechylony w stronę Chin, jednak okazuje się, że sytuacja może wkrótce się zmienić, tym razem na niekorzyść Europy.

Według instytutu Ifo nałożenie 25-proc. ceł na import samochodów produkowanych na Starym Kontynencie najmocniej uderzyłoby w naszego zachodniego sąsiada i potencjalnie mogłoby w długim terminie obniżyć eksport niemieckich samochodów niemal o połowę. Największa gospodarka Europy już teraz walczy ze spowolnieniem, a w ostatnim kwartale 2018 r. rzutem na taśmę osiągnęła zerowe tempo wzrostu, unikając tym samym wejścia w techniczną recesję.

Mogłoby się zdawać, że sam scenariusz wprowadzenia zaporowych ceł na import europejskich samochodów jest mało prawdopodobny. Postawione pod murem Niemcy nie mogą dopuścić do otwartej „wojny handlowej", gdyż silnie nastawiona na eksport gospodarka nie wytrzymałaby takiego obciążenia. O ile Państwo Środka było w stanie załatać dziurę powstałą przy okazji nałożenia przez USA taryf celnych wysokim popytem wewnętrznym, o tyle w Europie rozwiązanie to nie do końca jest realne. Niewątpliwie Trump doskonale zdaje sobie z tego sprawę, widząc duże pole do wynegocjowania ustępstw w polityce handlowej UE, których to nie udało się wypracować w przypadku Chin.

Doświadczenie podpowiada, że sam fakt niepewności oraz wojennej retoryki jest w stanie wywołać na rynkach niemałe spustoszenie. Przykładem są chociażby wspomniane Chiny – podjęcie decyzji o ocleniu towarów importowanych z Państwa Środka wartych 50 mld USD nastąpiło dopiero w połowie czerwca ubiegłego roku, natomiast rynki już od marca pozostawały pod silną presją tego tematu. Wygląda na to, że pomimo wciąż sporych różnic pojawiających się w rozmowach na linii USA–Chiny, obu stronom zależy na zawarciu przynajmniej tymczasowego porozumienia. O ile jest to dobra wiadomość dla azjatyckiej części emerging markets, o tyle takie porozumienie najpewniej stałoby się dodatkowym argumentem do tego, by skoncentrować działania USA na froncie europejskim. ¶

Patryk Pyka,analityk zespołu analiz i doradztwa inwestycyjnego, DI Xelion