Chcesz zarobić? Nie możesz oszczędzać

#PROSTOzPARKIETU. Niewiele jest klas aktywów, które dają zarobić więcej niż klasyczne auta. Gościem Grzegorza Siemionczyka w programie „Prosto z Parkietu” był Przemysław Skoczek, autor rubryki „Retro jest w cenie” w poniedziałkowych wydaniach „Parkietu”.

Publikacja: 04.12.2019 15:33

Przemysław Skoczek, autor rubryki „Retro jest w cenie” w poniedziałkowych wydaniach „Parkietu”.

Przemysław Skoczek, autor rubryki „Retro jest w cenie” w poniedziałkowych wydaniach „Parkietu”.

Foto: parkiet.com

Czy auta po przekroczeniu pewnego wieku zyskują na wartości? Niektóre na pewno tak, ale pytanie, czy to jest norma czy raczej wyjątek?

Jeżeli mówimy o samochodach zabytkowych, oldtimerach, to wszystkie w jakimś stopniu zyskują na wartości. Zasada jest taka, że im droższe auto, tym prawdopodobnie więcej zyska. Mówi się, że te najlepsze samochody zyskują nawet do 25 proc. rocznie. Rynek samochodów klasycznych bywa pod tym względem porównywany do rynku dzieł sztuki. Obrazy mniej znanych malarzy nie mają takiego potencjału jak drogie już teraz dzieła Modiglianiego czy van Gogha, a u nas Dwurnika.

Czyli jeśli chcemy myśleć o samochodzie jako o inwestycji, to musimy wybrać model i egzemplarz, który już został przez rynek w jakiś sposób zweryfikowany?

Tak jest w przypadku prawdziwych oldtimerów, aut z lat 70. i starszych, szczególnie tych z wysokiej półki, sportowych lub luksusowych, jak Ferrari, Bugatti, Maserati, Lamborghini czy też Mercedes. W tym przypadku im więcej zainwestujemy, tym większą będziemy mieli stopę zwrotu. Mniej popularne samochody mają mniejszą wartość i mniej zyskują, ale na całym rynku utrzymuje się dobra koniunktura. Brytyjski „Guardian" pisał niedawno, że tylko sztuka i wino zapewniają wyższą stopę zwrotu niż klasyczne auta.

Jakiś czas temu w rubryce „Retro jest w cenie" opisywał pan Panharda Dynę, auto z lat 50. XX w. nieistniejącej już francuskiej marki. Znalazł pan ofertę za 16 tys. zł. Biorąc pod uwagę inflację, to zapewne istotnie mniej, niż wydał pierwszy właściciel. Czy możemy mieć pewność, że odtąd to auto będzie już drożało? I że będzie drożało na tyle, żeby pokryć koszty utrzymania?

Stuprocentowej pewności nie będziemy mieli. Wiele zależy od stanu konkretnego egzemplarza. Można z pewnością znaleźć panhardy wyceniane znacznie wyżej. Ten czynnik ma znaczenie dla wszystkich klasycznych aut, nawet tych najdroższych marek. Potencjalny nabywca musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy potrzebuje auta gotowego do pokazywania go, czy chce przy nim trochę podłubać albo ma pieniądze, żeby to komuś zlecić.

Syntetycznie ujmując, czym powinien kierować się ktoś, kto do zakupu klasycznego auta podchodzi czysto merkantylnie?

Czynników jest wiele. Są marki i modele, które cieszą się pewną renomą. To jest dobra wskazówka. Po drugie, ważny jest stan techniczny. Auta, które osiągają największą wartość, to takie, które albo jakimś cudem zachowały się w idealnym stanie, bo były mało użytkowane w dobrych warunkach, albo mają za sobą bardzo szczegółowe renowacje. W tym drugim przypadku ważne jest, żeby części były wymienione na oryginalne. Jakiś czas temu głośno było o Ferrari GTO, które dekadę temu zostało kupione na aukcji za 11 mln USD, a dekadę później sprzedane za 38 mln USD.

Ile co najmniej trzeba wyłożyć na zabytkowy samochód, jeśli naszym celem jest zysk?

Domy aukcyjne wskazują zazwyczaj kwotę 100 tys. zł jako granicę, powyżej której samochód można traktować jako inwestycję. W Polsce najpopularniejsze są jednak auta z przedziału cenowego 30–40 tys. zł, mniej więcej tak samo jak w przypadku używanych samochodów kupowanych do codziennego użytku. Ale nawet auto za taką cenę można uznać za niezłą lokatę kapitału. Jeśli wydamy tyle na auto relatywnie nowe, którym będziemy jeździli na co dzień, to po kilku latach będzie ono warte dużo mniej. Natomiast klasyczne auto, jeśli będziemy je utrzymywać w dobrym stanie, po kilku latach sprzedamy z zyskiem, a w najgorszym przypadku wyjdziemy na zero, uwzględniając oczywiście koszty utrzymania, renowacji itp.

Czy polskie samochody z epoki PRL nadają się na lokatę kapitału?

Są coraz popularniejsze wśród kolekcjonerów. Maluchy, duże fiaty, syreny, warszawy, nysy, żuki, tarpany – wszystkie te auta wracają do łask. Były takie czasy, że można było od chłopa za przysłowiową flaszkę kupić auto albo motocykl, który od lat stał w stodole. Można było w ten sposób zdobyć cudeńko, przy którym było trzeba tylko trochę podłubać, aby potem szybko zyskiwało na wartości. Dzisiaj tak dobrze już nie jest, ale wciąż te auta drożeją. Na przykład dekadę temu można było kupić dobrze utrzymanego Fiata 126p za 10 tys. zł, a dzisiaj ceny to już 30 tys. zł. Te PRL-owskie samochody stają się coraz popularniejsze, bo często mamy z nimi dobre wspomnienia z dzieciństwa, a można na rynku znaleźć dobre egzemplarze.

Skoro mowa o roli sentymentów, czy są takie auta, które same w sobie nie są szczególnie cenne, bo np. były popularne i jest ich na rynku dużo, ale są wyceniane wysoko ze względu na swoją historię?

Zdecydowanie. Są na przykład fani różnych artystów, którzy są gotowi wydać fortunę na związane z nimi gadżety, w tym samochody, które użytkowali. W Polsce na sprzedaż wystawiony jest Mercedess 300d, tzw. Adenauer, o niezwykłej historii. To była limuzyna popularna w latach 50. XX w. wśród przywódców państw, nawet tych z bloku komunistycznego, którzy przecież brzydzili się zgniłym Zachodem. Bodajże sześć takich mercedesów kupił rząd PRL i ten oferowany to jeden z nich. Jeździli nim Gierek i Gomułka. Wyceniono go na prawie 400 tys. zł, a inne Adenauery w podobnym stanie technicznym wyceniane są na 260–290 tys. zł.

Gdzie szukać kolekcjonerskiego auta?

Trzeba uważać, bo rynek w pewnym sensie się psuje. Ponieważ wzrost zainteresowania klasycznymi autami jest widoczny gołym okiem, pojawili się handlarze, którzy nie wywodzą się z kręgu pasjonatów motoryzacji. Oni wprowadzają na rynek auta, które zostały wyremontowane w sposób bardzo umowny, łatwo się naciąć. Natomiast bezpieczne są wszelkie aukcje organizowane przez domy aukcyjne, na które trafiają auta dobrze sprawdzone. Nawet jeśli mają jakieś wady, to one są zawsze wyszczególnione. Wydatek na takich aukcjach jest na pewno większy, ale przynajmniej jest gwarancja, że nie będzie przykrych niespodzianek.

A co z wyspecjalizowanymi portalami internetowymi?

To są swego rodzaju giełdy ogłoszeń, nikt nie sprawdza ofert. Nie ma gwarancji, że samochód będzie w takim stanie, jak zapewnia sprzedający.

Przyjmijmy, że ktoś chciałby potraktować auto jako lokatę, ale też korzystać z niego w razie potrzeby, na przykład dlatego, że nie stać go na utrzymanie dwóch samochodów. Czy istnieją takie modele, które są jeszcze w wieku nadającym się do codziennego użytkowania, ale na tyle rzadkie albo udane, że można już teraz myśleć o nich jako o kolekcjonerskich?

Takich potencjalnych klasyków jest wiele. Są samochody, które z różnych powodów, często dość ulotnych, zyskują status kultowych, jeszcze zanim osiągną wiek, w którym formalnie stają się zabytkowe. Z dawniejszych modeli, volkswageny garbusy i fordy mustangi zyskały szybko taki status. Z nowszych to na przykład kanciaste Volvo, z czasów zanim marka została przejęta przez Forda (w 1999 r. – red.). Duże grono fanów mają subaru forrestery z pierwszej edycji (lata 1997–2002 – red.), które też są ciągle użytkowane, widać je na drogach. Na wartości zyskiwać mogą też wszelkie samochody nietypowe albo w ciekawych wersjach, często też takie, które w swoim czasie nie były uważane za udane, ładne...

Jak Fiat Multipla?

Dokładnie ją miałem na myśli. Nie zdziwię się, jeśli za pewien czas te auta będą miały grono wielbicieli. Saab 900, tzw. krokodyl, też był autem dość pokracznym i być może z tego powodu jest pociągający.

Inwestycje alternatywne
Retro jest w cenie: BMW 501. Barokowy anioł
Inwestycje alternatywne
Ciągle z klasą!
Inwestycje alternatywne
Wysoka cena niewiedzy
Inwestycje alternatywne
Pułapki inwestowania w sztukę
Inwestycje alternatywne
Retro jest w cenie. Pustynna burza
Inwestycje alternatywne
Retro jest w cenie: Volvo Amazon. Nie tylko dla Wonder Woman