Fala niepokoju znów uderza w waluty z rynków wschodzących, a nasz region okazał się na nią bardziej wrażliwy. Na pierwszej linii ognia znalazła się lira turecka, która od początku roku straciła ponad 20 proc. wobec dolara. Presję na lirę łatwo zrozumieć. W niedzielę odbędą się tam wybory prezydenckie i parlamentarne, w których o przedłużenie władzy walczy wzbudzający obawy inwestorów prezydent Recep Erdogan. A nawet gdyby ryzyko polityczne nie dawało o sobie znać, to przecież Turcja zmaga się z wysoką inflacją i deficytem na rachunku obrotów bieżących. Niewiele trzeba, by została uznana przez rynki za słabe ogniwo. Dlaczego jednak osłabiają się forint węgierski, korona czeska, lej rumuński czy polski złoty?

Forint był w czwartek najsłabszy wobec euro od trzech lat i niewiele potrzeba, by pobił historyczny rekord słabości. Korona czeska osiągnęła tegoroczny dołek wobec euro. Za 1 dol. płacono zaś w czwartek już 3,75 zł. Od początku roku polska waluta straciła do amerykańskiej 7,6 proc. Stało się tak pomimo dobrych wyników osiąganych przez polską gospodarkę. Dobra koniunktura gospodarcza nie uchroniła przed deprecjacją również walut Czech i Węgier a ry- zyko polityczne było w tych państwach w ostatnich miesiącach ograniczone. Analitycy dopatrują się więc przyczyn tej przeceny w polityce banków centralnych. Amerykański Fed ma obecnie wyższe stopy procentowe niż NBP, Czeski Bank Narodowy czy Narodowy Bank Węgier. O ile jednak Czesi już stopy podnoszą, a Węgrzy zaznaczają, że mogą to zrobić, to NBP nadal trzyma się luźnej polityki. Przepaść będzie się powiększać, bo Fed jest zdecydowany dalej podwyższać stopy. Do tego Europejski Bank Centralny stopniowo wygasza swój program skupu aktywów (QE). W takich warunkach odpływ kapitału z rynków wschodzących może prędko się nie skończyć.

– Większość państw środkowoeuropejskich jest naturalnie w lepszej sytuacji niż kilka lat temu, dlatego w perspektywie długoterminowej pozostaję optymistą, jednak trudno będzie dostosować się do mniej korzystnych warunków w obszarze polityki pieniężnej i do znacznie większego odpływu kapitału – twierdzi Christopher Dembik, dyrektor ds. analiz makroekonomicznych w Saxo Banku.