USA / CHINY / UNIA EUROPEJSKA / WOJNY HANDLOWE: Sekretarz Skarbu Steven Mnuchin dał wczoraj do zrozumienia, że restrykcje dotyczące inwestycji w firmy technologiczne w USA nie będą odnosić się wyłącznie do Chin, ale do „wszystkich krajów, które zamierzają kraść nasze technologie". Głos zabrał też doradca ds. handlu w Białym Domu, Peter Navarro, który dał do zrozumienia, że nie ma planów narzucenia restrykcji w inwestycjach dla wszystkich , a rynki nadmiernie reagują na spekulacje – niemniej zaznaczył, że Departament Skarbu opublikuje listę posunięć wobec Chin w najbliższy piątek . Z kolei prasa w Chinach spekuluje, że rząd może „rozmiękczyć" przekaz związany z przesłaniem „Made in China 2025", które zakładało dominację Państwa Środka na globalnym rynku technologii. Tymczasem Donald Trump skrytykował na TT firmę Harley Davidson, która zapowiedziała przeniesienie części produkcji poza granice USA, aby uniknąć spadku sprzedaży wywołanego nałożeniem ceł na motory przez Unię Europejską. Z kolei w europejskiej prasie pojawiły się szacunki bazujące na dokumentacji KE, jakoby nałożenie 25 proc. ceł przez USA na europejskie auta, mogłoby doprowadzić do spadku eksportu o połowę.
EUROSTREFA / GRECJA: Agencja S&P podwyższyła rating dla Grecji do B+ z B, ale zmieniła perspektywę z pozytywnej na stabilną.
Opinia: Odważna decyzja zarządu firmy Harley Davidson to sygnał, że inni mogą zrobić podobnie i lawina ruszy obnażając tym samym fiasko polityki Trumpa. Wojna na cła nie sprawi, że wzrośnie liczba miejsc pracy w USA (teraz wiemy już, że może zmaleć w stanie Wisconsin, który jest jednym z bastionów zwolenników obecnego prezydenta), gdyż firmy będą tak kombinować, aby jak najmniej ograniczyć jej skutki. Wczoraj zapaliło się wyraźnie żółte światło w Białym Domu, chociaż jego odcień najpewniej jest już mocno pomarańczowy. W efekcie przedstawiciele Białego Domu (Mnuchin i Navarro) próbują już rozmiękczać przekaz, jakoby planowane były ograniczenia w inwestowaniu w amerykańskie firmy technologiczne. Trump nie będzie sobie strzelał w kolano, można się domyślać, że Biały Dom jest pod coraz większą presją szefów globalnych, amerykańskich korporacji obawiających się skutków nieodpowiedzialnych przepychanek w polityce handlowej. W samych tylko Chinach jest mnóstwo fabryk wykonujących zlecenia dla amerykańskich koncernów, chociażby Apple'a. Tymczasem częściowe wybory do Kongresu coraz bliżej, a wyborcy Partii Republikańskiej to nie tylko farmerzy ze środkowych stanów, ale zwłaszcza większy i mniejszy biznes.
Do czego zmierzam? Wydaje się, że potencjalny zwrot w dotychczasowych posunięciach amerykańskiej administracji jest bliżej, niż dalej i teraz USA mogą szukać nieformalnych sposobów, jak ponownie zasiąść do stołu negocjacji. Plotka z ubiegłego czwartku, jakoby Biały Dom rozważał rozmowy z Chińczykami, ale za zamkniętymi drzwiami, mogła mieć gdzieś swoje podłoże. Zresztą informacje, jakoby chińskie władze rozważały rozmiękczenie przekazu strategii „Made In China 2025", aby nie irytować nadmiernie Trumpa, mogą być dowodem na to, że nawet sami Chińczycy rozumieją, że cały czas warto szukać kompromisu.
Niemniej rynki finansowe potrzebują dowodów na to, że coś zaczyna się zmieniać. Na razie wciąż utrzymuje się napięcie związane z obawami przed dalszą eskalacją wzajemnych relacji. To może utrzymać się nawet do piątku, kiedy to USA mają opublikować listę działań wobec Chin, chociaż może ulec wcześniej zmianie, jeżeli pojawią się spekulacje idące tropem przedstawionym we wcześniejszych akapitach – rozmiękczenia i tonowania wzajemnych gróźb i budowania podkładu pod ewentualny kompromis. Warto pamiętać o tym, że 6 lipca jest coraz bliżej (wtedy mają zostać wdrożone obustronne cła na towary warte 50 mld USD pomiędzy USA, a Chinami), a 4 lipca mamy Dzień Niepodległości, który teoretycznie Trump mógłby bardzo sprytnie rozegrać wizerunkowo, gdyby do tego czasu udało mu się wypracować jakiś konsensus z Pekinem.