Efektem zakupów skarbówek przez banki centralne na rynku wtórnym jest m.in. pośrednia „monetyzacja" długu rządowego ze środków uzyskanych poprzez tzw. dodruk nowej waluty. Prowadzona obecnie przez rządy wielu krajów ekspansja fiskalna, której zamierzeniem jest ochrona zamrożonej gospodarki, przy ograniczonych wpływach budżetowych, możliwa jest tylko poprzez zwiększenie zadłużenia. Aby jednak obciążenie budżetów dodatkowymi odsetkami nie było zbyt wysokie, referencyjny koszt tego zobowiązania na rynku wtórnym, będący podstawą dla oprocentowania, nowych oferowanych obligacji, kształtować się musi na odpowiednio niskim poziomie. W Polsce poziom ten od niedawna kontrolować ma NBP. Tym sposobem polski rząd może sprzedawać kolejne obligacje, których profil zysku do ryzyka zniekształcony jest jednak przez nadzwyczajne działania banku centralnego. Wskutek ograniczonej aktywności gospodarczej w ostatnim czasie oczekiwania inflacyjne maleją – marcowa centralna projekcja NBP wskazuje na 3,7 proc. (2020), 2,7 proc. (2021), 2,4 proc. (2022). Biorąc jednak pod uwagę niepewną przyszłość oraz oczekiwaną premię za czas, to czy racjonalny inwestor chciałby zainwestować pieniądze na rynku wtórnym, spodziewając się zysku w okresie dziesięciu lat wynoszącym zaledwie 1,36 proc. p.a.?