Jest pan założycielem, prezesem oraz głównym akcjonariuszem jednego z najstarszych funduszy venture capital w Polsce. Nie licząc MCI, mam wrażenie, że rynek tego typu funduszy w kraju jest słabo rozwinięty. Dlaczego jest tak mało przykładów sukcesów w tej branży?
Przypomnijmy definicję słów venture capital. Jest to część szeroko rozumianej branży private equity i jeśli chodzi o tę branżę, Polska jest liderem w regionie Europy Środkowo-Wschodniej. Z jednej strony jest największym rynkiem, a z drugiej większość funduszy, które operują w regionie, wywodzi się z Warszawy. Venture capital to młodszy brat funduszy private equity. W Europie te fundusze zaczęły powstawać w latach 80. Na świecie historia tej branży liczy około 50 lat. W naszym regionie mamy trzy duże rynki venture capital: Polskę, Czechy i kraje bałtyckie, przede wszystkim Estonię. Rzeczywiście Czechy i Estonia wyprzedzają Polskę pod względem innowacji. Kryterium pomiaru są tu często tzw. unicorny, czyli spółki o wartości powyżej 1 mld USD. Aby uprościć analizę rynku innowacji, ustalono, że o jakości rynku innowacji świadczy liczba wyprodukowanych unicornów. Polska na razie ma dwa, Czechy, podobnie jak Estonia, powyżej dwóch.
Ważnym elementem innowacji jest liczba i jakość funduszy venture capital. Myślę, że na tle regionu nie wyglądamy źle, głównie za sprawą tej drugiej, bardziej dojrzałej części private equity, jak również tego, że mieliśmy najbardziej rozbudowany rynek giełdowy w Polsce, a potem inicjatywy rządowe. Myślę, że głębokość naszego rynku venture capital jest porównywalna z rynkiem czeskim czy z rynkiem krajów bałtyckich.