Nie potrzebują Messiego, Suareza ani Neymara, by strzelać najwięcej bramek w Europie. Już grubo ponad 100, licząc wszystkie rozgrywki. Odwagą i bezkompromisowością rozkochali w sobie kibiców i nie pozostawili obojętnym selekcjonera francuskiej reprezentacji Didiera Deschampsa. To nie przypadek, że w kadrze na sobotnie spotkanie z Luksemburgiem w eliminacjach mundialu i towarzyski mecz z Hiszpanią znalazło się aż pięciu z nich: debiutanci Kylian Mbappe, Benjamin Mendy i Tiemoue Bakayoko oraz Djibril Sidibe i Thomas Lemar.
Deschamps jest ostatnim człowiekiem, który z Monaco podbił Europę. W 2004 roku jego zespół dotarł do finału Ligi Mistrzów, pokonując m.in. Real i Chelsea. Chłopcy Leonardo Jardima wyrzucili na razie za burtę Manchester City i Pepa Guardiolę, który nigdy nie odpadł na tak wczesnym etapie rozgrywek.
– W ekipie Deschampsa było więcej indywidualności, teraz w Monaco mają bardzo zdolną grupę młodzieży. Dawno się nie zdarzyło, żeby aż tylu zawodników zostało powołanych do francuskiej kadry. Czy to silniejsza drużyna niż ta sprzed 13 lat? Czas pokaże – mówi „Parkietowi" trener Stefan Białas, ekspert i komentator ligi francuskiej w telewizji Eleven Sports Network.
Klub pod choinkę
By zrozumieć, jak długą i krętą drogę przeszło Monaco od wspomnianego finału LM w Gelsenkirchen, trzeba się cofnąć do 2011 roku. Ta opowieść zaczyna się tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Klub, broniący się wówczas przed spadkiem do trzeciej ligi, trafia w ręce Dmitrija Jewgieniewicza Rybołowlewa – rosyjskiego oligarchy zwanego królem nawozów ze względu na branżę, w której dorobił się fortuny (główny udziałowiec Uralkali, największego producenta potażu).
Walka o utrzymanie kończy się powodzeniem. Rok później, dzięki zatrudnieniu Claudio Ranieriego, Monaco świętuje powrót do francuskiej ekstraklasy, a po kolejnych dwóch latach jest już w ćwierćfinale Champions League.