Znajdujemy się w głębokiej pułapce deflacyjnej i nie mamy dobrych odpowiedzi na to, jak się z niej wydostać – tak oceniał pan stan światowej gospodarki jesienią 2016 r. Minęło zaledwie pół roku i dziś zamiast o deflacji słyszymy wciąż o reflacji. Dane sugerują, że gospodarka Europy wreszcie wyrwała się z marazmu, doskonałe nastroje panują na giełdach. Diagnoza sprzed pół roku była zbyt pesymistyczna?
Rzeczywiście, sytuacja na świecie wyraźnie się zmieniła mniej więcej w listopadzie, po wyborach prezydenckich w USA. Jeszcze w październiku w swoim raporcie prognostycznym MFW pisał o zduszonym popycie, stłumionej inflacji, stagnacji w inwestycjach i niewesołych perspektywach wzrostu. Już w listopadzie OECD podwyższyła prognozy wzrostu światowej gospodarki na najbliższe lata, potem zrobiły to inne instytucje. Te rewizje były jednak kosmetyczne. MFW od października do kwietnia podwyższył prognozę wzrostu globalnego PKB w 2017 r. o 0,1 pkt. proc., a PKB strefy euro o 0,2 pkt proc. Sam fakt, że tak niewielka poprawa perspektyw nas cieszy, pokazuje, jak przywykliśmy do niemrawego wzrostu.
Międzynarodowe instytucje finansowe zbyt długo pracują nad prognozami, żeby można je było uważać za aktualne. Ekonomiści z banków i prywatnych firm analitycznych są bardziej optymistyczni. Niektórzy mówią już o wzroście PKB strefy euro o 2,5 proc.
Trzeba zdać sobie sprawę z tego, co stoi za oczekiwaniami poprawy koniunktury na świecie. To przede wszystkim poluzowanie polityki fiskalnej: zarówno oczekiwane, jak i faktyczne. Faktycznie polityka fiskalna została poluzowana w Chinach i na mniejszą skalę w strefie euro. Na to nałożyły się oczekiwania na ekspansję fiskalną w USA pod rządami Trumpa. To właśnie wzbudziło wiarę w scenariusz reflacji. Tyle, że według mnie w USA bodźce fiskalne będą dużo słabsze, niż oczekuje większość obserwatorów, i będą miały najmniej efektywną ekonomicznie formę obniżek podatków dla zamożnych. Z kolei w Chinach pobudzanie gospodarki sprowadza się do pompowania zadłużenia sektora prywatnego, co na dłuższą metę jest nie do utrzymania. To wszystko sprawia, że nawet jeśli dojdzie do jakiegoś przyspieszenia inflacji, to będzie ono nieznaczne. Być może świat wyjdzie ze spirali deflacyjnej, w której tkwił w ostatnich latach, ale będzie wciąż w sytuacji, którą jeszcze w 2005 r. uważalibyśmy za podręcznikową spiralę deflacyjną.
Dlaczego światowa gospodarka nie może się wciąż otrząsnąć po kryzysie finansowym z lat 2007-2009?