Sięgające 3 proc. spadki na Wall Street wyraźnie dają do zrozumienia, że nastroje na rynkach akcji pogarszają się. Dane makroekonomiczne oczywiście nie są dobre, a prognozy tempa wzrostu wręcz dramatyczne, ale to nie one wydają się największym zmartwieniem inwestorów. Gdyby tak było, mielibyśmy już prawdopodobnie kolejny test dołków.
Byki opadają z sił
Po silnych zwyżkach przyszedł czas na korektę i mamy do czynienia z jej początkiem. Rynki są wrażliwe na każdy impuls, więc trudno przewidzieć rozwój sytuacji. Na razie można zakładać lekkie pogłębienie spadkowej tendencji. Gracze z nowojorskiego parkietu przywykli już do gwałtownie rosnącego bezrobocia, ale z pewnością wrażenie na nich zrobiły fatalne odczyty PMI, wskazujące na załamanie się koniunktury nie tylko w przemyśle, ale także w dominujących w amerykańskiej gospodarce usługach. Recesja jest więc w USA pewna, niepewna tylko jest jej skala i czas trwania.
Podobnie jest w głównych gospodarkach europejskich. Usługowy PMI dla Niemiec na poziomie niespełna 16 punktów, niecałe 12 punktów w strefie euro czy nieznacznie przekraczający 10 punktów odczyt we Francji, to wartości niewidziane nigdy wcześniej. Zniżkujące w trakcie pierwszych czterech sesji minionego tygodnia po nieco ponad 1 proc. indeksy we Frankfurcie i w Paryżu świadczą o stoickim spokoju tamtejszych inwestorów. Skala załamania koniunktury jest gigantyczna, a mimo to DAX od lutowego szczytu stracił zaledwie 24 proc., a w najgorszym momencie, w połowie marca zniżkował o 39 proc. Skala spadków robi wrażenie, ale jeśli porównać obecną sytuację makroekonomiczną z tą z lat 2008–2009, przestrzeń do przeceny wydaje się całkiem spora. Sytuację ratuje przekonanie inwestorów, że gospodarcza zapaść będzie krótkotrwała.
Korekta zagląda także na rynki wschodzące. MSCI Emerging Markets zniżkował do czwartku o 1,7 proc., plasując się między DAX a Dow Jones. Sytuacja nie wygląda aż tak źle, tym bardziej jeśli pod uwagę wziąć surowcowe dramaty. Całkiem nieźle radzi sobie indeks w Szanghaju, zniżkujący o 1 proc. Przed katastrofą zdołał obronić się moskiewski RTS. We wtorek testował on poziom 1000 punktów, a w środę był niemal 10 proc. wyżej. Bilans pierwszych czterech sesji tygodnia jest jednak dość skromny i mieści się w ramach kilku dziesiątych procent na plusie.
Warszawa się broni
Nasz parkiet w ostatnich dniach pozostawał pod presją sprzedających, jednak zdołał uchronić się przed spadkami. Bilans indeksu największych spółek po pierwszych czterech sesjach wyszedł na zero, choć we wtorek WIG20 zniżkował o ponad 4 proc. Wszystko to dzieje się jednak przy bardzo niskich obrotach, więc wiarygodność sygnałów jest ograniczona. Indeks blue chips wciąż trzyma się w okolicach 1600 punktów i trudno przewidzieć, jaki kierunek ruchu obierze. Najpewniej zależeć to będzie od rozwoju sytuacji na głównych giełdach światowych. Chwilowa siła względna nie stanowi żadnej wskazówki na najbliższą przyszłość, tym bardziej że nie towarzyszy jej zwiększona aktywność inwestorów. Trudne chwile w niezłej formie przetrwał także segment małych i średnich firm. Wtorkowy spadek mWIG40 o 2,5 proc. nie zdeprymował inwestorów i w czwartek indeks średniaków wrócił zdecydowanie powyżej 3200 punktów. Nadal więc obowiązuje tu trend boczny i na razie nie widać dla niego większego zagrożenia. Przed spadkiem poniżej 11 tys. zdołał obronić się sWIG80. Sięgająca 1 proc. zwyżka w trakcie pierwszych czterech sesji minionego tygodnia na tle poprzednich tygodniowych wyników nie wygląda imponująco, ale tendencja wzrostowa zostaje utrzymana. Pewnym wyzwaniem jest dla byków pokonanie bariery 11 500 punktów. Próby podejmowane w pierwszych dwóch dniach minionego tygodnia zakończyły się niepowodzeniem, co nie najlepiej świadczy o sile rynku.