Zwycięzca rywalizacji, do której dojdzie na skoczniach w Oberstdorfie, Garmisch-Partenkirchen, Innsbrucku i Bischofshofen, dostanie 100 tys. franków szwajcarskich. To pięć razy więcej niż rok temu za pierwsze miejsce w turnieju dostał Kamil Stoch. Organizatorzy wreszcie zaoferują skoczkom coś więcej niż prestiż.
Uczestnicy mogą zacierać ręce. Pula nagród całego turnieju wyniesie 400 tys. franków. – Fantastycznie, że doczekaliśmy się nowych premii przy okazji 70. edycji naszej imprezy. Zwiększenie puli nagród to efekt wysiłków wszystkich miast-organizatorów oraz obu krajowych związków narciarskich – zapewnia dyrektor turnieju Peter Kruijer.
Rekordowe nagrody oznaczają dla uczestników Turnieju Czterech Skoczni powrót do złotej ery. Kilkanaście lat temu, kiedy rywalizacja Adama Małysza z Martinem Schmittem przyciągała przed telewizory miliony widzów, a mecenasami skoków były Milka oraz Audi, Polak dostał 170 tys. franków szwajcarskich (premie za wygrane konkursy oraz zwycięstwo w całym cyklu) i Audi A4 Quattro 3.0.
Później oglądaliśmy skoki na pustą kasę. Rok temu uczestnicy Pucharu Świata mogli zarobić więcej nawet podczas zawodów Willingen Five. Schmitt nazywał TCS „wyjątkowo biednym", a Sven Hannawald oznajmił wprost: – Turniej jest szczytem sezonu, co powinno znaleźć odbicie w wysokości nagród, szczególnie dla tego najlepszego. Obecne premie to wstyd.
Hannawald jako pierwszy skoczek wygrał wszystkie cztery konkursy turnieju. Skompletowanie Wielkiego Szlema oznaczało dla niego zarobek w wysokości 350 tys. franków. Wyczyn Niemca rozbudził aspiracje. Kilka lat później – w sezonie 2011/12 – jeden ze sponsorów imprezy obiecał okrągły 1 mln franków dla skoczka, który powtórzy jego osiągnięcie, ale wówczas się to nie udało.