W Polsce mamy głęboko ujemne stopy procentowe. A to powoduje, że w zasadzie żadna forma bezpiecznego lokowania pieniędzy nie chroni ich przed utratą wartości. Nie mówiąc już o pomnażaniu oszczędności.
Przypomnijmy wysokość głównej stopy procentowej banku centralnego – 6,75 proc. To niemal o 8 pkt proc. mniej niż wynosi roczny wzrost cen towarów i usług konsumpcyjnych (w kwietniu 14,7 proc.). I o ok. 5,5 pkt proc. mniej w porównaniu ze wskaźnikiem tzw. inflacji bazowej (12,2 proc. w skali roku), czyli po wyłączeniu szokowego wzrostu cen energii oraz żywności. Skutki tego odczuwamy na co dzień w swoich portfelach.
– To nie jest dobry czas dla osób mających oszczędności. Właściwie nie ma miejsc, gdzie można by się schronić i bez podejmowania ryzyka uratować wartość swoich pieniędzy – komentuje Kamil Sobolewski, ekspert rynków finansowych, główny ekonomista Pracodawców RP.
Dwucyfrowe realne straty z depozytów
– Weźmy przykład rocznej lokaty bankowej, która skończyła się w kwietniu tego roku. Przyniosła ona ok. 11 proc. realnej straty. Bo skoro inflacja to dzisiaj 14,7 proc., a średnie oprocentowanie lokat zakładanych rok wcześniej wynosiło 2,5 proc., to mamy dwucyfrową stratę – wylicza Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments Trust (HREIT).
W kolejnych miesiącach stopa zwrotu z kończących się rocznych depozytów powinna być nieco większa (a realne ubytki trochę mniejsze), ponieważ od wiosny ubiegłego roku atrakcyjność bankowych ofert znacząco wzrosła (do ok. 7–8 proc.), a z drugiej strony wskaźnik inflacji powinien już sukcesywnie spadać.