Egzotyczne rynki tylko na długo

Rozmowa z Arthurem Gromadzkim, dyrektorem inwestycyjnym ds. globalnych strategii akcyjnych, Caspar Asset Management

Aktualizacja: 18.02.2017 01:11 Publikacja: 05.04.2012 07:00

Arthur Gromadzki, fot. archiwum

Arthur Gromadzki, fot. archiwum

Foto: Archiwum

Zarządzający portfelem akcji globalnych, bezpośrednio z Polski – tak jak pan – to rzadkość na naszym rynku. Do tej pory polscy inwestorzy mogli angażować się np. w Tajlandii wyłącznie poprzez fundusze zagraniczne czy fundusze funduszy. Od pewnego czasu możemy inwestować np. w Rosji czy Turcji bezpośrednio z Polski, jednak bardziej egzotyczne rynki są dla Polaków dostępne jedynie pośrednio.

Im więcej pośredników, tym mniej dostaje inwestor, bo każdemu trzeba oddać część zarobionych pieniędzy. W przypadku funduszu funduszy opłatę za zarządzanie pobierają przynajmniej dwie instytucje i w efekcie do klienta trafia najmniejsza część zysków. Jeżeli mówimy o długoterminowym inwestowaniu – a takie ma największy sens, zwłaszcza na rynkach wschodzących – technika inwestycyjna jest trochę inna, koszty, które ponosi klient, muszą być niższe, bo powierza on swoje oszczędności na lata.

Jest pan ekspertem sektora motoryzacyjnego. Biorąc pod uwagę takie wskaźniki, jak liczba osób przypadających na jeden samochód – w Indiach jest to ponad 50 osób, w USA czy we Włoszech niewiele więcej niż jedna – branża motoryzacyjna w Azji musi być prawdziwą żyłą złota, również dla inwestorów giełdowych.

Może nie żyłą złota, bo to jednak trudny przemysł na zrobienie dużych pieniędzy. Wymaga sporych inwestycji i skrupulatnej kontroli kosztów. Choć w długim terminie niewątpliwie jest to bardzo perspektywiczny sektor w tej części świata. Zresztą również inwestycje w zachodnie przedsiębiorstwa produkujące samochody dają obecnie bardzo dużą ekspozycję na rynek azjatycki. Z jednej strony to jest rynek bardzo wrażliwy na cenę, producenci muszą więc utrzymywać niskie marże, z drugiej jednak luksusowe modele biją rekordy sprzedaży i zysków. W przypadku BMW, jednej ze spółek, którą będziemy mieli w portfelu, 40 proc. zysku operacyjnego pochodzi z Chin.

Można osiągać ekspozycję na Azję, nie inwestując tam bezpośrednio?

Jest to jedna za strategii. Ja też zamierzam inwestować pewną cześć aktywów portfela w spółki zachodnie, dla których rynki wschodzące są kluczowym miejscem zbytu. Oprócz BMW będą to – by wymienić tylko kilka – szwajcarskie Nestle, amerykański Autoliv czy francuski LVMH.

W jakie spółki azjatyckie będzie pan inwestował?

Ciekawych spółek należy szukać w sektorach związanych ze wzrostem konsumpcji, takich jak banki, spółki handlowe czy firmy produkujące dobra konsumpcyjne. Bardzo lubię banki w Indonezji, np. Bank Central Asia, którego akcja kredytowa rośnie o 20 proc. rocznie. Bank odrzuca przy tym 70 proc. podań o udzielenie kredytu, a stopa kredytów niepracujących (takich, których spłata nie następuje w terminie) wynosi zaledwie 3 proc. Oprócz tego mógłbym wymienić takie spółki, jak chińską Tingyi, aspirującą do miana „chińskiej Nestle", czy indonezyjska spółka motoryzacyjna Astra International.

Dlaczego polscy inwestorzy mieliby się zdecydować na te rynki, skoro – sądząc po stopach zwrotu funduszy zagranicznych inwestujących w tym regionie – chociażby w zeszłym roku okazały się one raczej słabą dywersyfikacją portfela. Giełdy traciły tak samo jak wszędzie indziej. Dodatkowo w wielu przypadkach trudno stwierdzić, za jaką część zysku odpowiadają wyniki funduszu, a za jaką wahania kursu złotego względem waluty, w której inwestuje fundusz.

Dla europejskiego inwestora to są rynki na długoterminową inwestycję, powinno się o nich myśleć w perspektywie przynajmniej pięciu, dziesięciu lat, a najlepiej oszczędzania na emeryturę. Dodatkowo najlepiej inwestować tam w oparciu o analizę fundamentalną – tylko w ten sposób korzysta się na potencjale gospodarczym regionu, dzięki rzeczywistemu wzrostowi wartości spółek, a nie wyłącznie na koniunkturze giełdowej. Odradzam krótkoterminową spekulację np. w Indonezji, nawet osobom, które mają w tym doświadczenie na rynkach europejskich.

Co do tego, że PKB właśnie tych krajów będzie rosło najszybciej w następnych latach, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Weźmy Indonezję – PKB na jednego mieszkańca wynosi 3,5 tys. dolarów, na Filipinach niespełna 2,3 tys. dolarów. Największy wzrost wydatków na dobra konsumpcyjne odbywa się w przedziale 3,5-6 tys. dolarów na osobę. To jest to, co w Polsce działo się w latach 90. Indonezja właśnie wchodzi w ten etap, Filipiny dołączą za kilka lat. Z tą różnicą, że w Indonezji mieszka 235 mln osób, a nie 40 mln, jak w Polsce. Przy czym 35 proc. tych osób ma poniżej 20 lat. Tajlandia, Malezja, Singapur, Filipiny, Indonezja – te kraje będą lokomotywą wzrostu. To pewne.

Prawdę mówiąc demografia to już trochę ograny temat. Dużo się o tym mówiło np. w przypadku bardziej popularnej w Polsce Turcji. Indeks giełdy w Stambule w zeszłym roku stracił parę punktów procentowych więcej niż WIG.

To nie do końca prawda, że te indeksy zachowują się tak samo. WIG od początku roku zyskał ok. 9 proc., a indeks giełdy tureckiej po- nad 22 proc. Przy czym w tym drugim przypadku wzrost indeksu jest napędzany przez fundamenty gospodarcze. Małe i średnie spółki w Warszawie zyskały ostatnio tak dużo dlatego, że przedtem były masowo wyprzedawane przez fundusze, które w III kw. ubiegłego roku potrzebowały płynności, żeby obsługiwać umorzenia. W długim terminie te różnice w zachowaniu indeksów giełdowych będą się pogłębiały.

Zresztą w przypadku Azji to nie tylko kwestia demografii. Za sprawą stopniowo wprowadzanego porozumienia o swobodzie wymiany handlowej między grupą krajów ASEAN (Stowarzyszenie Narodów Azji Południowo-Wschodniej) małe i średnie przedsiębiorstwa działające na tych rynkach będą się coraz bardziej uniezależniały od handlu z Chinami. Wartość wymiany handlowej między tymi krajami od 1992 wzrastała o 11 proc. rocznie. A wszystko wskazuje, że teraz jeszcze dodatkowo przyspieszy.

Jak przeciętny inwestor, niedysponujący dużym majątkiem, którym zarządza zawodowiec, może na tym skorzystać?

Oprócz wspomnianych funduszy zagranicznych czy funduszy inwestujących w fundusze, których jednak nie polecam ze względu na koszty, faktycznie nie ma zbyt wielu możliwości. Caspar AM, kiedy już dostanie zgodę Komisji Nadzoru Finansowego na uruchomienie TFI, zamierza wystartować z funduszem inwestującym na azjatyckich rynkach wschodzących, zarządzanym z Polski.

Sądząc po stopach zwrotu funduszy zagranicznych rynku azjatyckiego dostępnych w Polsce, można odnieść wrażenie, że inwestują wszystkie w to samo – ich wyniki nie różnią się drastycznie, tymczasem pomiędzy polskimi funduszami akcji występują różnice nawet rzędu 30 pkt proc.

Rzeczywiście tak jest, że duże działające globalnie TFI inwestują sztampowo. Dobrzy zarządzający z reguły szybko opuszczają te instytucje po tym, gdy się czegoś nauczą i osiągną sukces. Tego typu fundusze rzadko są w stanie wyselekcjonować inwestycyjne perełki – do tego trzeba bardzo dobrze znać rynek, fizycznie na nim przebywać. To trochę tak jak z zagranicznymi funduszami inwestującymi w Polsce – przeważnie nie wychodzą poza WIG20.

Na co trzeba uważać, inwestując w Azji? Bariera językowa czy różnica mentalności nie stanowią przeszkody w poruszaniu się na tych egzotycznych rynkach?

Mentalność można dosyć szybko poznać, język nie jest problemem, kierownictwo azjatyckich spółek raczej dobrze porozumiewa się po angielsku. Rzeczywistym ryzykiem jest moim zdaniem uczciwość. Trzeba uważać, żeby nie wpaść w pułapkę nieuczciwych zarządów. Kiedyś uczestniczyłem w szkoleniu dla inwestorów, prowadzonym przez byłych funkcjonariuszy CIA, którzy uczyli nas jak rozpoznać, kiedy ktoś kłamie.

Przydało się?

Kilka razy. Akurat w Indiach rzeczywiście miałem do czynienia z podręcznikowo kłamiącymi przedstawicielami kilku spółek. Co ciekawe, w rozmowie na temat korupcji.

CV

Arthur Gromadzki

, absolwent Politechniki Szczecińskiej, Sorbony i studiów MBA w Szkole Biznesu IMD w Lozannie. Od marca 2012 r. odpowiada za strategię akcji globalnych w Caspar AM. Przez 23 lata był związany z Capital Group, gdzie pełnił funkcję wiceprezesa i zarządzającego portfelami. Ekspert rynków azjatyckich i branży motoryzacyjnej. Po studiach pracował przy budowie Zakładów Chemicznych Police. Po wyjeździe do Francji w 1981 r. początkowo pracował jako prywatny sekretarz rodziny pianisty Artura Rubinsteina.

Zagranica to alternatywa nad Wisłą

Inwestycje na rynkach wschodzących – za którymi przemawia wysokie tempo wzrostu  tych gospodarek – powinny być traktowane przede wszystkim jako długoterminowa dywersyfikacja portfela. Potencjalnie wyższe stopy zwrotu z inwestycji w tych krajach wiążą się z reguły z wyższym ryzykiem związanym z ich mniejszą stabilnością gospodarczą i polityczną. Eksperci zalecają inwestorom z Polski lokowanie na „emerging markets" najwyżej do 20 proc. oszczędności. Nie tylko w tym sensie rynki wschodzące są w Polsce inwestycją „alternatywną". Kraje nazywane przez ekonomistów kołem zamachowym światowej gospodarki nie cieszą się u nas dużą popularnością – zarządzający przekonują, że niezasłużenie. Aktywa funduszy zagranicznych to zaledwie 3,5 proc. aktywów polskich TFI.

Inwestycje
Promocja na ETF-y również w Noble Securities
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Inwestycje
Tomasz Bursa, OPTI TFI: WIG ma szanse na rekord, nawet na 100 tys. pkt.
Inwestycje
Emil Łobodziński, BM PKO BP: Nasz rynek pozostaje atrakcyjny, ale...
Inwestycje
GPW i rajd św. Mikołaja. Czy to może się udać?
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Inwestycje
Co dalej z WIG20? Czy zbliża się moment korekty spadkowej?
Inwestycje
Ropa naftowa szuka pretekstu do ruchu w górę