Materializuje się scenariusz niebieskiej fali. Triumf demokratów oznacza szybką ścieżkę legislacyjną i szybsze wdrożenie pakietów stymulacyjnych. To przekłada się na obawy o deficyt budżetowy USA i spadek cen 10-letnich obligacji amerykańskich. Rynek obligacji wyznacza trendy i ma istotne znaczenie dla akcyjnego, chociażby w tym kontekście, że im wyższa rentowność (stopa wolna od ryzyka) tym większa presja na giełdowe parkiety. Z drugiej strony – pakiet stymulacyjny to perspektywa wsparcia klasy średniej i niższej, wyższe podatki dla spółek wzrostowych i wzrost konsumpcji przekładający się na poprawę nastawienia do spółek wartościowych. Dlatego zwracam uwagę na rynek długu. Od jego zachowania będzie też zależeć działanie Fedu, co jak wiemy jest również istotne dla ogólnego nastawienia inwestorów.
Słabość dolara, obawy o inflację, perspektywa stymulacji gospodarczej, luźna polityka monetarna to argumenty pokazujące problemy walut fiducjarnych. Tymczasem na plan pierwszy wybija się ostatnio bitcoin, który w piątek rano kosztował już ponad 40 000 USD. Czy jesteśmy świadkami zmiany nastawienia mainstreamu finansowego do walut cyfrowych?
Moim zdaniem wzrost wyceny bitcoina to efekt poszukiwania alternatyw dla złota i chęć zabezpieczenia się przed inflacją. Regulatorzy w USA, Rosji czy Szwajcarii traktują ten rynek poważnie, co zwiększa jego wiarygodność i przyciąga do niego kapitał. To wspiera bitcoina w dłuższym terminie, ale w ujęciu krótszym obawiam się, że hiperboliczny wzrost nie jest do utrzymania, a rynek ten już nie raz pokazał, jak głęboko potrafi zanurkować. Dodam jeszcze, że siła bitcoina to dla mnie swego rodzaju miernik apetytu na ryzyko. Ten apetyt jest teraz wysoki, co widać też po zachowaniu rynków akcji.
Twoja czwarta liczba dotyczy dekadowej zmiany siły relatywnej rynków rozwiniętych wobec wschodzących. W 2020 r. szala przechyliła się już na korzyść tych drugich?