Dolar w ostatnim czasie przyjął mocny cios. Główna para walutowa bez większego problemu przebiła poziom 1,22. Czeka nas atak na szczyty z przełomu roku?
Można spotkać komentarze, że główna para walutowa dotrze do poziomu 1,24. One opierają się na scenariuszu ożywienia w Unii Europejskiej i otwierania gospodarek. Z drugiej strony osobiście z dystansem podchodziłbym do tego typu prognoz. Europejski Bank Centralny mimo tego ożywienia pozostanie instytucją, która będzie utrzymywała bardzo gołębią linię. Christine Lagarde mówiła zresztą ostatnio, że wszystkie monetarne wsparcia będą utrzymywane. Jeżeli więc mówimy o inflacji w ujęciu globalnym i zaczynamy spekulować, który kraj będzie podnosił stopy procentowe bądź będzie wychodził z programu QE, to na pewno nie będzie to strefa euro.
Czyli dolar wcale nie jest skazany na porażkę?
To, co może zaskakiwać, to zachowanie dolara w ostatnich dniach. Widzimy spadki na Wall Street wynikające z rosnących obaw o inflację i jej skutków, czyli potencjalnych działań ze strony banków centralnych. Dolar pozostaje natomiast słaby, gdyż inwestorzy uważają, że Fed będzie jednym z ostatnich banków centralnych, który zacznie coś zmieniać. Pytanie, czy to jest słuszne podejście. Mam wrażenie, że to jest nieco zaklinanie rzeczywistości. Inflacja powyżej 4 proc. w Stanach Zjednoczonych jest problemem dla Fedu. W ostatni piątek mieliśmy też dane, które może nie są tak uważnie śledzone, obrazujące oczekiwania inflacyjne konsumentów. One też rosną. Uważam więc, że Fed pomału będzie zmieniał retorykę, ale nie tak wolno, jak się wszystkim wydaje. Po wakacjach dyskusja odnośnie ograniczania programu skupu aktywów może się pojawić i tym samym nie przekreślałbym dolara. Myślę, że wkraczamy w okres zmienności, w którym dolar będzie próbował odbijać, chociaż będą waluty od niego silniejsze.