Składa się z trzech filarów. Pierwszy zapewnia świadczenie podstawowe, niewielkie – do 70 proc. płacy minimalnej netto (w Polsce byłoby to ok. 1400 zł). Prawo do takiej emerytury mają wszystkie osoby, które mieszkały lub pracowały w Holandii między 15. a 66. rokiem życia (już teraz wiek emerytalny wynosi tam ponad 66 lat, w 2024 r. ma to być 67 lat).
Drugi filar to pracownicze plany emerytalne, do których należy ok. 90 proc. zatrudnionych (jest quasi-obowiązkowy). A na trzeci składają się indywidualne ubezpieczenia oferowane przez towarzystwa. Średnia stopa zastąpienia netto, czyli relacja emerytury do ostatniej pensji, wynosi średnio 80 proc.
Nie wszystko jest idealne. Wadą holenderskiego systemu jest znacząca różnica między emeryturami kobiet i mężczyzn (wiele kobiet decyduje się na niepełny wymiar czasu pracy) oraz potencjalnie niskie świadczenia osób samozatrudnionych.
W Polsce konstrukcja systemu jest zbliżona. Też mamy filar podstawowy, ale żeby dostać świadczenie z ZUS, trzeba płacić składki. Za to emerytura przysługuje po skończeniu 60 lub 65 lat.
Pracownicze plany kapitałowe niedawno wystartowały (co prawda wcześniej były PPE, ale nie zdobyły popularności). Niestety, na razie chętnych do oszczędzania tam jest mało, ale początki często bywają trudne.