Kredyty są tanie i łatwo dostępne. Ale jak długo jeszcze?

Sytuacja gospodarcza i na rynku pracy jest dobra, a to sprzyja zaciąganiu rekordowo tanich pożyczek. Jednak przyspieszająca inflacja może zwiastować podwyżki stóp procentowych. Wtedy raty wzrosną.

Publikacja: 29.09.2021 18:52

Kredyty są tanie i łatwo dostępne. Ale jak długo jeszcze?

Foto: Adobestock

Od początku pandemii stopy procentowe zostały obniżone niemal do zera. Stopa referencyjna NBP wynosi teraz 0,1 proc., a przed pandemią było to 1,5 proc.

Jednocześnie wzrosła inflacja. Co prawda w głównej mierze wpłynęły na to inne zjawiska niż poluzowanie polityki pieniężnej. Wskaźnik wzrostu cen towarów i usług konsumpcyjnych zwiększył się przede wszystkim na skutek ograniczeń w podaży, a także podniesienia cen energii i surowców. W sierpniu wyniósł w Polsce 5,5 proc. (rok do roku), ale podobny był w USA. Także w strefie euro ceny ostatnio zaczęły rosnąć (w drugiej połowie 2020 r. była tam notowana lekka deflacja).

Oszczędzający tracą

GG Parkiet

Co takie warunki oznaczają dla naszych domowych finansów? W dużym uproszczeniu sprzyjają one dłużnikom, nie pomagają zaś oszczędzającym.

Lokaty w bankach na kwoty kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy złotych de facto przestały istnieć. Zakładane są tylko depozyty w ramach promocyjnych ofert. Ale tutaj wysokość wkładu jest ograniczona, a termin umowy z bankiem – krótki. Poza tym klient musi spełnić dodatkowe warunki, dotyczące np. założenia konta osobistego i przelewania na nie wynagrodzenia. Oprocentowanie kont oszczędnościowych także jest minimalne, na ogół sięga 0,5 proc.

GG Parkiet

W takiej sytuacji realna wartość oszczędności, po uwzględnieniu inflacji, maleje. Biorąc pod uwagę tegoroczne uśrednione tempo wzrostu cen, realne oprocentowanie depozytów wyniesie około minus 5 proc.

Nic więc dziwnego, że klienci wycofują pieniądze z lokat. Od początku pandemii ubyło 125 mld zł (spadek o 42 proc.), a tylko w tym roku 39 mld zł (19 proc.).

GG Parkiet

Dlaczego banki nie oferują wyżej oprocentowanych lokat? Po pierwsze, z powodu zbliżonych do zera stóp procentowych NBP. Po drugie, banki mają ogromną nadpłynność (nadwyżkę depozytów nad kredytami). Nie muszą więc zabiegać o pieniądze klientów, przyciągając ich atrakcyjnymi stawkami jak kiedyś. To najpewniej w najbliższym czasie się nie zmieni, choć niewykluczone, że stopy procentowe nieco wzrosną (do 0,5–1 proc.).

Obecna sytuacja jest natomiast korzystna dla osób spłacających kredyt, ponieważ koszt obsługi długu jest tak niski, jak jeszcze nigdy nie był w najnowszej historii. Średnie oprocentowanie spłacanych kredytów mieszkaniowych wynosi w Polsce tylko 2,3 proc., w tym niemal całość to marża banku. Tuż przed pandemią było to 3,7 proc., a dekadę temu aż 7 proc.

Potaniały również kredyty konsumpcyjne. Ich średnie oprocentowanie wynosi teraz nieco ponad 6 proc. w porównaniu z 8 proc. przed pandemią i 14 proc. dziesięć lat temu.

Za i przeciw pożyczkom

Oprocentowanie jest więc bardzo niskie. Do tego inflacja zmniejsza realną wartość długu. Czy takie warunki można uznać za zachęcające do zwiększania zadłużenia i zaciągania kredytów mieszkaniowych czy konsumpcyjnych? Trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Dużo zależy od indywidualnej sytuacji.

– Osobiście jestem przeciwny kredytom konsumpcyjnym. Jeżeli nie możemy sobie na coś pozwolić teraz, to nie powinniśmy zaciągać pożyczek. Inna sprawa to kredyty hipoteczne. Pozwalają one osiągać zyski z zainwestowanego kapitału przewyższające nawet koszty kredytu – mówi Tomasz Wyłuda, dyrektor biura doradztwa inwestycyjnego w Credit Agricole. – W przypadku długu zaciąganego na zakup mieszkania musimy jednak zwracać uwagę na demografię. Starzenie się społeczeństwa może negatywnie wpływać na liczbę ludności w większości miast.

Nie ulega jednak wątpliwości, że teraz sytuacja sprzyja zaciąganiu nowych kredytów i spłacaniu już istniejących. Bezrobocie jest niskie, wpływ pandemii na gospodarkę mocno ograniczony, a wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw rosną blisko 10 proc. w skali roku.

Niskie stopy procentowe wpływają na wzrost zdolności kredytowej klientów. A banki luzują politykę kredytową i otwierają się na większą sprzedaż pożyczek, co oznacza, że ich zdaniem klienci poradzą sobie ze spłatą (w recesji jest odwrotnie, banki zacieśniają politykę kredytową i stawiają klientom wyższe wymagania). To efekt tego, że perspektywy gospodarcze się poprawiają, a pandemia miała znikomy wpływ na spłacalność kredytów. W przypadku kredytów hipotecznych i ratalnych wskaźniki spłacalności są nawet lepsze niż przed pandemią, jedynie te dotyczące kredytów gotówkowych nieznacznie się pogorszyły.

Czego można się spodziewać w przyszłości? Skoro inflacja przyspiesza i już od kilku miesięcy przekracza górną granicę celu NBP (wynosi 3,5 proc.), a stopy procentowe wciąż są niemal zerowe, należy się liczyć z podwyżką stóp. Oznaczałoby to wzrost kosztu obsługi długu i nieco utrudniło dostęp mniej zamożnych klientów do kredytów.

– Obecnie prawdopodobnie jesteśmy blisko szczytu cyklu koniunkturalnego. Oznacza to, że inflacja jest wysoka i należy się spodziewać zacieśniania polityki pieniężnej. To z kolei niesie dwa zagrożenia dla posiadaczy kredytów. Po pierwsze, rosnące stopy procentowe spowodują wzrost raty kredytowej. Po drugie, wysokość stóp procentowych ma wpływ na ceny nieruchomości. Zatem ewentualne podwyżki stóp mogą się negatywnie odbić na cenach nieruchomości i wysokości zabezpieczeń – twierdzi Tomasz Wyłuda.

Zacznie się od niewielkiego wzrostu rat

Ekonomiści, biorąc pod uwagę gołębie nastawienie większości członków Rady Polityki Pieniężnej i prezesa NBP, nie spodziewają się podwyżek stóp w bliskiej przyszłości. Pierwszy ruch może nastąpić najwcześniej w listopadzie, ale bardziej prawdopodobne są zmiany w pierwszym półroczu przyszłego roku. Podwyżki będą pewnie niewielkie, w sumie do poziomu sprzed pandemii, czyli 1,5 proc. O ile wzrosłyby wtedy raty kredytów mieszkaniowych?

Weźmy pod lupę kredyt w wysokości 300 tys. zł (to średnia z 2020 r.) zaciągnięty na 25 lat, z oprocentowaniem: marża 2,3 proc. plus stawka WIBOR 3M. Teraz miesięczna rata wynosi 1345 zł. Gdyby stopy wzrosły o 1,4 pkt proc., miesięczna rata zwiększyłaby się o 220 zł, do 1570 zł. Gdyby stopy poszły w górę mocniej, o 2 pkt proc., rata wzrosłaby o 320 zł, w przypadku wzrostu stóp o 3 pkt proc. – o 495 zł, a o 4 pkt proc. – już o 680 zł. W ostatnim przykładzie miesięczna rata byłaby o połowę większa niż obecnie.

– Początkowe podwyżki stóp procentowych spowodują wzrost raty zaledwie o kilkanaście, kilkadziesiąt złotych. Nie powinno to stanowić problemu. Poza tym banki, obliczając dostępną kwotę kredytu, biorą oczywiście pod uwagę ryzyko wzrostu stopy procentowej – uspokaja Jarosław Sadowski, główny analityk Expandera.

Jak dodaje, klient, który może otrzymać kredyt z ratą wynoszącą np. 1,5 tys. zł, ma na tyle wysokie dochody, że spokojnie powinien poradzić sobie ze spłatą np. 2 tys. zł miesięcznie. Zdecydowana większość kredytobiorców zapewne bez opóźnień spłacałaby raty wyższe nawet o jedną trzecią. Wpłynęłoby to jednak na pogorszenie ich poziomu życia i w wielu przypadkach wymagałoby rezygnacji z jakichś wydatków.

Warto też pamiętać, że w ostatnich dziesięciu latach mocno wzrosło średnie wynagrodzenie Polaków – aż o 70 proc. Zwiększa się więc zdolność do spłaty kredytów. Wyłączając przypadki losowe i utratę pracy, najbardziej narażeni na negatywne skutki wzrostu stóp procentowych i rat są ci klienci, którzy już teraz sporą część swoich dochodów przeznaczają na spłatę długów. Obrazuje to wskaźnik DSTI (debt service to income), czyli relacja miesięcznej wartości wszystkich spłacanych rat do miesięcznego dochodu netto. Im wyższy wskaźnik, tym większe ryzyko.

Z danych KNF wynika, że średni DSTI w Polsce wynosi w przypadku kredytów hipotecznych 29 proc. To sugeruje, że większość klientów nie jest nadmiernie obciążona ratami. Kredyty z DSTI do 20 proc., czyli najbezpieczniejsze, mają wartość 140 mld zł (wszystkie kredyty hipoteczne – 463 mld zł). Te w przedziale 20–30 proc. są warte 125 mld zł, ze wskaźnikiem między 30 a 40 proc. – 95 mld zł, z DSTI 40–50 proc. – ponad 50 mld zł, a 50–60 proc. – 22 mld zł.

Wartościowe zabezpieczenia

Poza tym z roku na rok rosną ceny mieszkań, zwiększa się więc wartość zabezpieczenia kredytu hipotecznego. Obrazuje to wskaźnik LTV (wielkość długu do wartości nieruchomości). W Polsce kredyty hipoteczne z LTV poniżej 80 proc. stanowią 79 proc. całego portfela (gorzej wypadają walutowe ze względu na osłabienie złotego). Sytuacje, w których banki żądałyby zwiększenia zabezpieczenia, powinny być nieliczne.

– Jednak w razie znaczącego wzrostu stóp część kredytobiorców zapewne wpadnie w kłopoty. Niektórzy sztucznie zawyżają swoją zdolność kredytową i omijają bankowe mechanizmy bezpieczeństwa. W rezultacie otrzymują kredyt, którego rata od początku pochłania dużą część dochodów – mówi Jarosław Sadowski. Tymczasem nawet w czasie prosperity nie należy się zadłużać do granic zdolności kredytowej.

Nic, tylko pożyczać? Niekoniecznie

Ze względu na niemal zerowe stopy procentowe kredyty są teraz nie tylko rekordowo tanie, ale i łatwo dostępne. Nie oznacza to jednak, że tak będzie zawsze. Wzrost stóp może podnieść raty kredytów mieszkaniowych o jedną trzecią, a w skrajnych przypadkach nawet o połowę. Dla niektórych kredytobiorców będzie to oznaczać, że 50 proc. swoich dochodów netto będą przeznaczać na spłatę zadłużenia. A to już ryzykowny poziom. Doradcy przestrzegają, by nigdy nie zadłużać się do granic możliwości. I żeby każdą decyzję o zaciągnięciu kredytu dobrze przeanalizować pod kątem swoich możliwości finansowych.

Inwestycje
Trzy warstwy regulacji
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Inwestycje
Jak przeprowadzić spółkę przez spór korporacyjny?
Inwestycje
Porozumienia akcjonariuszy w spółkach publicznych
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Inwestycje
Unikanie sporów potransakcyjnych