Minister zdrowia bardzo szybko zareagował na to, że konta zadłużonych szpitali są zajmowane przez komorników. - W ciągu najbliższych kilku dni powstanie wieloletni program mający na celu oddłużenie - zamianę długów krótkoterminowych na długoterminowe - strategicznych szpitali. Jest to decyzja rządu i premiera - powiedział Zbigniew Religa. I dodał: - Program zostanie wprowadzony błyskawicznie.
Poraża ta szybkość działania. Tym bardziej poraża polskich pacjentów, którzy nie są przyzwyczajeni do tego, że coś w służbie zdrowia działa z szybkością dźwięku. Co tam dźwięku - światła. Im bardziej poraża, tym bardziej każe się jednak zastanowić: jak możliwa jest taka szybkość, skoro do tej pory nic nie wskazywało, by decyzje odnośnie do polskiej medycyny mogły wykluwać się jak błyskawice w laboratorium Frankensteina?
Warto też przy tej okazji dialektycznie (choć dialektyka jest dziś niesprawiedliwie odbierana jako irracjonalna i wściekła agresja - co dla pytającego dialektyka może być niebezpieczne) zapytać, czy to przyspieszenie nie przyniesie w ostatecznym rozrachunku spowolnienia. Co gorsza, czy to, co obecnie jest możliwe do szybkiego zrealizowania, nie spowoduje w przyszłości stagnacji. Co tam stagnacji - nieodwracalnego regresu.
O tym, że nie są to tylko czcze utyskiwania, świadczy historia (która, jak wiadomo, jest nauczycielką życia).
Oddłużanie szpitali miało miejsce w ostatnich piętnastu latach dwukrotnie. I za każdym razem przynosiło efekt krótkoterminowy. Może dawało oddech, ale na pewno nie pozwoliło nikomu z zainteresowanych: szefom placówek, lekarzom i w końcu pacjentom, na beztroskie zajęcie się tym, co do nich należy, odpowiednio - leczeniem i chorowaniem. Może na chwilę pozwalało przezwyciężyć zadyszkę, ale na pewno nie dawało szans na zakończony sukcesem start w trwającym maratonie.