Czwartkowe notowania były kolejnymi w ostatnim czasie, które przyniosły większe zainteresowanie inwestorów spółkami surowcowymi niż bankami. Trudno jednak wyciągać wnioski, że mamy do czynienia z trwalszą tendencją. Brakuje przekonujących sygnałów, że dekoniunktura na rynku ropy czy miedzi ostatecznie zakończyła się. Cena ropy tkwi w tym miesiącu na poziomie ok. 58 USD za baryłkę, co oznacza trudności z wyjściem ponad dołki z jesieni 2006 r. Notowania miedzi zdołały wczoraj zakończył rozpoczętą w pierwszej połowie stycznia konsolidację, ale w porównaniu z wcześniejszą wyprzedażą ruch w górę jest wciąż nieznaczny. Wątpliwe są też jego fundamenty, skoro ostatnio do amerykańskiego rynku nieruchomości nadeszły kolejne złe wiadomości (liczba nowych inwestycji była w styczniu najmniejsza od lat). Odporność amerykańskiej giełdy na niepokojące doniesienia z gospodarki podtrzymuje jednak sprzyjający klimat do lokowania w akcje. Szczyt z maja 2006 r. wyrównał rynek koreański, który w ostatnich miesiącach wyraźnie odstawał od innych emerging markets. Inwestorzy znów zaczynają akceptować wyższe ryzyko. W tym miesiącu indeks rynków wschodzących zyskał ok. 4 proc. wobec

2-proc. zwyżki dojrzałych parkietów. Taka sytuacja może jednak trochę dziwić, bo wskazywałaby na ustąpienie obaw przed osłabieniem globalnej gospodarki. Na takie wnioski jest wciąż jednak chyba zbyt wcześnie. Sygnały z USA sugerują raczej utrzymywanie się słabszego tempa wzrostu. Stopniowo zmienia się tendencja na rynku naszych obligacji. W grudniu 2006 r. i styczniu tego roku polskie obligacje były niewrażliwe na złą koniunkturę na niemieckim rynku papierów skarbowych. To spowodowało spadek różnicy rentowności polskich i niemieckich 10-latek do zaledwie nieco ponad 1 pkt proc., czyli najniższego poziomu od wiosny 2006 r. Wczoraj zarówno wykres tej różnicy, jak samej dochodowości 10-latek znalazł się przy górnym ograniczeniu wielotygodniowej konsolidacji. Dalszy wzrost oznaczałby zmianę trendu na zwyżkowy. To zaś przy bardzo dużym zaangażowaniu OFE w akcje wywierałoby dodatkową presję na zwiększanie się ich udziału w portfelach. Niższe ceny obligacji to relatywny wzrost znaczenia akcji nawet przy niezmienionych ich cenach.