A nie mówiłem, że rząd lekceważy to, co dzieje się na rynku nieruchomości i że może z tego powodu ucierpieć? Afera korupcyjna na szczytach władzy, rozpad koalicji, przedterminowe wybory - a w tle odrolnienie raptem kilkudziesięciu hektarów. Wielki bąbel polityczny okazuje się... fragmentem bańki na rynku nieruchomości. Ziemia w dobrym miejscu, którą można zabudować, jest warta tyle, że premierowi pewnie się nie śniło. Bo premier nie ma czasu czytać ogłoszeń typu "kup-sprzedaj dom, mieszkanie, działkę". Gdyby czytał, może nie wpuściłby Samoobrony do resortu rolnictwa.
Inaczej niż szef rządu poszperałem wczoraj chwilkę i znalazłem takie oto charakterystyczne ogłoszenie, dotyczące segmentu pod Warszawą: "Superokazja cenowa, cena już wzrosła. Są przyjmowane oferty! Zalecana szybka decyzja! Przewidywany wzrost ceny do końca roku o 300 tys. zł". Tylko głupi by nie kupił. Skoro cena - zanim znalazł się ktokolwiek chętny - już wzrosła i rychło będzie wyższa o 300 tys. zł. Mniejsza o logikę, wystarczy tylko skoczyć po milionik kredytu i...
W tym kontekście ciekawe wydaje mi się pytanie, co byłoby bardziej skuteczne, jeśli chodzi o wpływ na rynek - kolejna rekomendacja "s" w sprawie kredytów hipotecznych, czy ograniczenia dotyczące reklam w obrocie mieszkaniami i domami. Zakładając, oczywiście, że dałoby się je wyegzekwować.
Pęknięcie bąbla rządowego nie ma znaczenia. Ktoś tęskni za Lepperem? Ktoś się boi wyborów? Co innego z bańką na rynku nieruchomości. Tu może być płacz i zgrzytanie zębów. Jeden bąbel właśnie pęka, drugi na razie ma się dobrze - ale przecież oba łączą się ze sobą.