Era taniego pieniądza może zakończyć się we łzach. Jeszcze nie znamy skali problemów na rynku ryzykownych kredytów w USA, a już mamy poważne kłopoty na giełdach akcji i poza nimi. Potencjalne straty instytucji zaangażowanych w finansowanie ryzykownych pożyczek za oceanem szacuje się na ponad 100 miliardów dolarów. Najpotężniejsza gospodarka świata powinna to przełknąć bez większych trudności, ale niepewność i lęk inwestorów na rynkach akcji są tak duże, że wyparowało 2,6 biliona dolarów.

Konsekwencje mogą być bardzo poważne, gdyż gwałtownie zmniejszył się apetyt na ryzyko, spadł popyt na papiery dłużne firm. Nagle banki w Europie przestają sobie pożyczać pieniądze, gdyż nie wiedzą, czy ich potencjalny klient za chwilę nie ujawni, że ma w portfelu amerykańskie obligacje zabezpieczone zobowiązaniami kredytobiorców za oceanem, którzy spóźniają się ze spłatą rat lub zupełnie przestali regulować zobowiązania. Francuski bank BNP Paribas jest tego dobrym wzorem.

Są też przykłady innego zaangażowania. Kryzys na rynku ryzykownych kredytów hipotecznych w USA narasta od dłuższego czasu. W skrajnym wariancie może nawet wepchnąć gospodarkę w recesję, jeśli konsumenci poważnie zmniejszą swoje wydatki. Eugene Xu, analityk Deutsche Banku, już dwa lata temu przewidział nieszczęście i namówił swoich szefów do sprzedaży instrumentów pochodnych powiązanych z ryzykownymi kredytami. Im większe są kłopoty w USA, tym niemiecki bank więcej zarabia. Rynek tego jednak nie docenił. Dobre wyniki DB za II kwartał gracze skwitowali obniżką ceny akcji tego banku. Zwyciężyła odpowiedzialność zbiorowa.

Parkiet