Dwa tygodnie temu sięgnąłem po "Parkiet" po urlopowej przerwie. Poczułem się o 10 lat młodszy - a jest to przyjemne uczucie. I to nie tylko dlatego, że odpocząłem na urlopie. A tym bardziej nie dlatego, że wziąłem do ręki moją ulubiona gazetę. Lektura "Parkietu" - zwłaszcza w tej trudnej sytuacji na rynku - powoduje raczej, że czuję się bardziej zmęczony i starszy. Nie chodziło o to. Otóż widzę w ogłoszeniu logo krakowskiej spółki Krakchemia, która informuje o tym, że właśnie uzyskała status spółki publicznej, wybiera się na giełdę i informuje, gdzie dostępny jest jej prospekt emisyjny.
Pamiętam, że już kiedyś były wakacje i już kiedyś czytałem w "Parkiecie" o debiucie Krakchemii na giełdzie (jak później sprawdziłem, było to nie 10, a 13 lat temu) - 28 lipca 1994 r. A działo się wówczas wokół spółki bardzo dużo. Lipiec (a później sierpień) 1994 roku był dla wielu inwestorów bardzo trudny. Po gwałtownym spadku cen, który zaczął się w Dzień Kobiet (było kiedyś takie święto) inwestorzy czekali na powrót hossy. I właśnie w czasie wakacji okazało się, że nie ma już szans.
Dlaczego w sierpniu 1994 roku o Krakchemii pisywano dużo? Otóż w maju 1994 r. spółka sprzedawała w ofercie publicznej akcje w dwóch transzach - 235 tys. akcji po cenie 45 złotych (po denominacji) oraz do 1,5 mln akcji po cenie 80 złotych. Pierwsza, zamknięta, transza przeznaczona była dla pracowników spółki oraz jej głównych udziałowców. Druga, otwarta, dla inwestorów. Zła koniunktura na giełdzie (akcje sprzedawano tuż po krachu) oraz duże różnice w cenie emisyjnej w każdej z transz spowodowały, że inwestorzy objęli tylko 1700 (jeden tysiąc siedemset) akcji po 80 złotych. Oczywiście, objęte zostały wszystkie akcje oferowane po niższej cenie.
Na rynku pojawiło się więc mało akcji z transzy otwartej i silnie skoncentrowane akcje z oferty zamkniętej. Dodatkowo - spółka jeszcze przed wprowadzeniem akcji na giełdę przeprowadziła split w relacji 1:10. Taką strukturę akcjonariatu połączoną ze splitem można nazwać "zaproszeniem do tańca". I taniec się zaczął. Trwał do chwili, kiedy główni właściciele "upłynnili obroty", sprzedając duży pakiet akcji.
Akcjonariusze zarobili, ale spółka pozyskała z emisji nieco ponad 10 mln złotych. Zbyt mało, jak na planowany program inwestycyjny - budowa supermarketów. Rok później uchwalono kolejną emisję akcji - tym razem w trybie prawa poboru - 1,4 mln akcji po 9 złotych. Koniunktura na rynku była tak zła, że emisja nie doszła do skutku.