W poniedziałek około godz. 17 Ministerstwo Finansów rozpoczęło plasowanie na rynku 10-letnich obligacji denominowanych w dolarach. To już druga po czteroletniej przerwie emisja tego typu papierów. I to też drugi raz, kiedy – zdaniem części rynku – resort pominął inwestorów krajowych. Ci są zbulwersowani, twierdząc, że nic nie wiedzieli o poniedziałkowej emisji. Resort utrzymuje, że kto chciał, mógł się o niej dowiedzieć.
[srodtytul]Znowu tylko dla zagranicy[/srodtytul]
Tym razem ministerstwo sprzedało papiery o wartości 1,5 mld USD. Chętnych było znacznie więcej. Księga popytu zamknęła się na poziomie około 5 mld USD – poinformowała agencja Reuters, powołując się na źródła zbliżone do oferty. W ramach emisji z 7 lipca resort uplasował na rynku obligacje o wartości 2 mld USD. Wówczas inwestorzy byli skłonni kupić papiery warte w sumie 8 mld USD.
Już wówczas kontrowersje wzbudził przydział obligacji. Zdaniem niektórych, redukcja zapisów nie była proporcjonalna. W ręce krajowych inwestorów (chodzi głównie o TFI i OFE) trafiła znikoma część papierów, na jakie się zapisali. Ministerstwo tłumaczyło, że przy decyzjach o redukcjach nie kierowało się krajem pochodzenia inwestora, ale jego rodzajem. Jednocześnie przyznało, że emisja miała na celu „pozyskanie głównie amerykańskich funduszy, na które nie można liczyć, sprzedając papiery denominowane w euro”.
– Przy poniedziałkowej emisji resort postarał się nie wzbudzać kontrowersji z przydziałem obligacji i książkę zapisów otwarto po godz. 17, czyli wówczas, gdy w Polsce nikt już nie pracował. Ministerstwo pewnie poinformuje, że książkę otwarto poprawnie, bo w godzinach sesji amerykańskiej. Ale cena i popyt byłyby z pewnością inne, gdyby książkę otwarto w godzinach porannych czasu europejskiego, a zamknięto dopiero w trakcie sesji amerykańskiej – komentuje Piotr Zagała, zarządzający funduszami w Idea TFI.