Od wczoraj inwestorzy mogą sprzedawać akcje, których nie mają na rachunku. Muszą je pożyczyć na potrzeby rozliczenia transakcji, a po pewnym czasie oddać. Chodzi jednak o to, by wtedy kupować je na rynku taniej, niż się sprzedało. I żeby uzyskany w ten sposób zysk pokrył wynagrodzenie dla pożyczkodawcy. Innymi słowy, sprzedający akcje na krótko obstawiają spadek ich notowań.
[srodtytul]4,4 mln zł obrotu[/srodtytul]
Giełda zgodziła się, by krótka sprzedaż objęła akcje 36 spółek oraz 40 obligacji skarbowych. Animatorzy rynku mogą handlować „na krótko” papierami 141 najbardziej płynnych firm z GPW. Wczoraj transakcje krótkiej sprzedaży odpowiadały za 0,61 proc. (4,4 mln zł) całkowitego obrotu na 141 spółkach i 0,2 proc. na całym rynku. Zawartych zostało 159 transakcji tego typu na akcjach 13 firm. Wolumen obrotu sięgnął 355 tys. papierów.
Choć inwestorzy dopiero oswajają się z mechanizmem krótkiej sprzedaży, w niektórych firmach miał on już bardzo duży udział w obrotach. Przykład to NWR, holding węglowy, w którym aż 27,4 proc. handlu stanowiła krótka sprzedaż. Równocześnie wczoraj spółka została mocno przeceniona – o 3,8 proc. W tym czasie na rynek nie napłynęły żadne negatywne informacje na jej temat, a indeks branżowy WIG Paliwa zyskał 0,2 proc. Jednocześnie obroty akcjami NWR były niewielkie i wyniosły zaledwie 1,9 mln zł. Dodatkowa podaż, wynikająca z krótkiej sprzedaży, mogła więc wpłynąć na notowania. Jednak tego rodzaju zlecenia są odpowiednio oznaczone (a przez to widoczne).
Mogły zachęcić do sprzedaży także tych inwestorów, którzy mieli akcje na rachunku, lecz przestraszyli się, że rację mają ci, którzy obstawiają spadek kursu. GPW jest przygotowana na takie scenariusze. Gdy kurs danej spółki spadnie o ponad 10 proc., a krótka sprzedaż będzie odpowiadać za ponad 20 proc. obrotów jej akcjami, giełda może zawiesić przyjmowanie zleceń krótkiej sprzedaży i anulować złożone wcześniej.